Teraz zawaliłam ja, zamiast poniedziałku jest wieczór środowy. Moja wina, moja wielka wina, bo podróżuję po Polsce w ramach warsztatów edukacyjnych, i to w dodatku polsko-niemieckich. I to mnie szczególnie cieszy, że za polskie i niemieckie pieniądze robimy wspólne spotkania, dyskutujemy i uczymy się wzajemnie od siebie. Wbrew czasom, które Niemców stawiają po stronię wrogów en bloc. A Gisela z Muenster, lingwistka, nauczyła się języka polskiego, bo chciała poznać ludzi w kraju, do którego często podróżowała. Dziś ma 70 lat i jest naszą trenerką od bardzo specjalnego języka: łatwego. Ale wrócę do tego później, bo to wszystko nie jest łatwe.
Polska i Austria, jak siostry bliźniaczki w roku 2018 obchodzą stulecie istnienia. Każda ma inne powody do świętowania, Polska – odzyskanie niepodległości, Austria zaś – upadek imperium habsburskiego i powstanie I Republiki. Każda świętuje to inaczej. Polska wydaje pieniądze na 500 plus i nowe, patriotyczne paszporty, a skarbiec federalny Austrii wydaje okolicznościowe obligacje państwowe, na bagatela …100 lat! Na pniu sprzedane, obok 5-letnich obligacji, a rok temu wypuściła na rynek papiery wartościowe na lat 70… Te długotrwałe nazywają się wdzięcznie „matuzalemowe”. Cóż za optymizm, niekoniecznie w narodzie, bo ten raczej nie kupuje, ale pośród równych ubezpieczalni, kas chorych, także Niemców. Oni też kupili, choć i tak uważają, że tylko niemieckie papiery są najbezpieczniejsze na świecie. To ważne stwierdzenie, bowiem Polska, edyktem sejmowych prawników orzekła, że może bez limitów czasowych domagać się odszkodowań wojennych, reparacji, a jak napisał Marcin Meller w swoim newsweekowym felietonie – repasacji, bo i tak się mawia. Podobnie jak z hatakumbą autorstwa ministra Patryka Jakiego. Dobrze, że te niemieckie papiery są takie bezpieczne, że chętnie się w nie inwestuje, będą mieli czym nam płacić w ramach repasacji, co do oczka, to niestety nie moje, ale pana Mellera.
Możemy się powoli czuć jak wyspiarze, w myśl proroctw Pana na Drabince/Schodkach/Podwyższeniu staniemy się wszak wkrótce wyspą wolności, sprawiedliwości i nikt nam nic itd., a my sami sobie wystarczymy. Wpatrzeni w Pana Prezesa comiesięczni pątnicy spijali wzrokiem jego odważne słowa o IV Rzeczpospolitej. Przeraża mnie ich wiek, nie są to starcy z demencją radiomaryjną.
Pozwoliłam sobie na kilka spacerów od południa po Krakowskim Przedmieściu tego 10. września, pomiędzy barykadami można było gdzieniegdzie środkiem, gdzie indziej bokami, depcząc się w międzynarodowym tłumie mało zdziwionych turystów. Nikt nie okazywał zniecierpliwienia, chyba że nagle chodnik się kończył. Nawet reporterka z tvp aktualnej narodowej nie została wpuszczona przez miłych policjantów poza barierki/zapory. Poczułam, że jednak sprawiedliwość obowiązuje.
Ale mnie i tak najbardziej cieszyła grupa dzielnych kobiet i mężczyzn, która zbierała podpisy niedaleko Pałacu Prezydenckiego pod inicjatywą na rzecz praw kobiet. Obok plakatów na prześcieradłach o Tusku, co ma iść za kratki. Zbierano dokładnie, rzetelnie; pesele, adresy. Pamiętają, jak im odwalono poprzednią inicjatywę z 910 tys. podpisów, bo połowa podpisów się nie podobała. Mój podpis jest nieładny, ale prawdziwy. Nie dam się odwalić. Mam nadzieję, że wy też nie.
Kto sobie wymyśli zrobienie czegoś dla innych, ten musi mieć zdrowie i wytrzymałość oraz odporność na urzędnicze gmatwanie prostych spraw. Wymyśliłam sobie w styczniu warsztaty i edukowanie w języku łatwym/prostym/Leichte Sprache. A tak tak, to właśnie w Wienerzeitung po raz pierwszy z pięć lat temu przeczytałam, że artykuły pisane są w „Leichte Sprache”. No i dowiadywałam się. Parę osób zaraziłam pomysłem, i to właśnie te warsztaty, nad którymi kilka dobrych miesięcy pracujemy czyli „Łatwo znaczy prosto, czyli informacja łatwa do zrozumienia”. Bo są w Polsce świetne specjalistki (tak, tak to kobiety) z PSONI, są w Niemczech, Austrii, Anglii, USA. A chodzi o to, by informacja była jasna i klarowna, stąd – prosty język i nasze pierwsze w Polsce warsztaty dla każdego, poza środowiskami niepełnosprawnych czy językoznawców. Prosty, ale nie prostacki.
Kogo rzecz zaciekawi, zachęcam do zapoznania się z „tekstem łatwym” i jego zasadami. Jest i „jasnopis”, i „logios”, i certyfikaty prostego języka polskiego. Nie są nim zainteresowani politycy, jak pokazują niemieckie, austriackie ale i polskie doświadczenia. Wyborcy powinni wierzyć, a nie wiedzieć. A to pozwoliłoby uniknąć rozczarowań. Ale nie o to politykom chodzi.
Prosty język jest bardzo trudny. Wymaga empatii i współpracy piszących z zainteresowanymi odbiorcami, czasem trudnymi. Tak samo, jak rządzenie, zarządzanie.
Dlatego na naszych warsztatach prawie nie ma urzędników, na pewno nie ma polityków, szkoda, że nie było dziennikarzy. Są za to społecznicy, wolontariusze, organizacje tzw. 3 sektora. Niezależni. Bo im jasność i klarowność rozmowy nie przeszkadza, a pomaga. Ale to wciąż niewielka część społeczeństwa. Planujemy prosty tekst do min. Szyszki, by nie niszczył dalej Puszczy Białowieskiej. Może sam nie rozumie, co mówi i słyszy.
Komunikujmy się jasno, unikniemy wielu kłopotów. Wymagajmy tego zwłaszcza od polityków. Ozdobniki zostawmy pani premier Szydło, ale tylko do jej broszek.
Beata Dżon Ozimek