Jeżeli współorganizator wystawy „Wymarsz w nieznane – Austria od roku 1918” („Aufbruch ins Ungewisse -Österreich seit 1918”) dr Stefan Benedik oraz szef Instytutu Historii Współczesnej Uniwersytetu w Innsbrucku, prof. Dirk Rupnow, zaprosili mnie do odwiedzenia tej wystawy – nie wypadało odmówić. W zimowy lutowy wieczór jest w miarę ciepło w kilku salach Hofburga. Tak, to w okazałych, imponujących, wręcz kontrastowo zbyt estetycznych kilku salach cesarskiego pałacu urządzono tę wystawę, trwającą do 17 maja 2020. Wchodzę po wspaniale szerokich białych marmurowych schodach na wystawę treściowo kontrastującą z cesarskim przepychem.
Wystawa jest świeża (otwarta w listopadzie 2018), a instytucja („Haus der Geschichte Österreich”) też dopiero co utworzona przez aktualny rząd Austrii. Dyrektorem „Domu Historii” jest pani dr Monika Sommer-Sieghart. Eksponatów, niespodzianek, wrażeń i informacji jest mnóstwo. Na końcu zaprowadzili naszą nikłą grupę obaj wspomniani historycy do obszernych drzwi. Są one nawet dla uprzywilejowanych amatorów historii zamknięte. Te drzwi prowadzą na balkon. Jest obszerny. Stoję na progu drzwi, przez które przeszedł Adolf Hitler i wygłosił na tym balkonie 15 marca 1938 roku słynną mowę, przypieczętowującą „Anschluss” Austrii do Rzeszy. Tak zarządził. Kropka. Patrzę na historyczną klamkę. Dotykam klamki, którą dotknął Führer. Za tą klamką balkon, który ma zbyt niskie balustrady – dlatego nikogo się tam nie wpuszcza z powodu przepisów bezpieczeństwa – tłumaczy mi profesor Rupnow.
A szkoda. Przez szyby drzwi widzę wspaniały widok – na wprost sylwetka Ratusza rzęsiście oświetlonego zimową porą. Na osi mojego wzroku dwa pomniki rycerzy na koniach. Stoją na „Heldenplatz” od lat, zdobiąc dodatkowo i tak niebywale estetyczny kompleks budowlany Hofburga. „Plac Bohaterów” to symbol potęgi dla jednych Austriaków, to symbol hańby dla innych. Wystarczy wspomnieć szyderczą sztukę Thomasa Bernharda o tym tytule…
Wracam do rewelacyjnej wystawy. Zdziwienie u wszystkich, kiedy oglądamy na przykład baldachim, tkwiący nad głową cesarza Franciszka Józefa, kiedy siedział na uroczystościach oficjalnych. Złotem tkany baldachim z brokatu ma na sobie łaciński napis „Viribus unitis”, czyli „Zjednoczymi siłami”. To była dewiza strategiczna monarchii austro-węgierskiej. Wiele krajów, narodów i języków niosło często z musu chwałę polityczną cesarstwa. A wszystko zakończyło się kolapsem 1918. Austria w okrojonej formie przeżywała nerwowy okres nicości. Już nie ma cesarza, ale co będzie po nim? Jaką formę rządów wybierze naród okrojonego kraju?
Oglądam w witrynie projekt nowej konstytucji po 1945. Pierwsze kroki po upadku nazizmu. Notatki na marginesach twórców tekstu: starali wymazać na marginesie aluzje co do współpracy Austriaków z reżimem Hitlera. Stoję przed mapą Reichu z naniesionymi obozami koncentracyjnymi. Mapa przypomina prawdę: nie było „polskich kacetów”, jako iż Auschwitz leżał wyraźnie na terytorium Trzeciej Rzeszy! Mało osób o tym wie! Wszyscy myślą, iż Oświęcim/Auschwitz leżał w dziwnym tworze o nazwie „General Gouvernement” ze stolicą w Krakowie. A tak nie było!
Nie sposób ogarnąć wszystkich eksponatów: plakatów, książek, obrazów, rzeźb, filmów, kukieł oraz przedmiotów różnej proweniencji. Materiały też po polsku. Trzeba przyjść tu jeszcze raz. Również pofatygować się raz jeszcze do „drzwi na balkon Hitlera”. Ustawiono przy nich w krąg czarne krzesła, stojaki z nutami i plakaty jakby zapraszające na koncert. Na plakatach śmieją się dwie postaci, trzymające skrzypce w ręku. To Arnold (ojciec) i Alma (córka) Rosé. Byli niebywale sławnymi wirtuozami wiolinistami w monarchii. Arnold Rosé był przez 57 lat kapelmistrzem wiedeńskiej „Hofoper”. Córka debiutowała jako niezwykle utalentowana dziewczynka skrzypaczka przed cesarzem w Bad Ischl. Złote czasy żydowskiej rodziny, spokrewnionej z Almą Mahler, skończyły się smutnym rytuałem, znanym w Ostmark (tak nazywała się teraz „Austria” – Hitler nienawidził słowa „Österreich”!), czyli wygnaniem. Po wojażach, koncertach po całej Europie, Niemcy aresztowali Almę we Francji. Deportowano ją do KZ Auschwitz. Tam przeżyła rok, tworząc udanie orkiestrę kobiecą. To oznaczało uratowanie wielu osób od śmierci!
W największej sali dominuje jeden obiekt o wysokości niemal dwu pięter. Jest to śmieszny pokraczny koń z drewna. Na łbie ma niby nasadzoną „oficerską czapkę”. W pierwszej chwili myślę, iż to karykatura „konia trojańskiego”. Ale się mylę. Chodzi o „aferę Waldheima”. To jest „rzeźba”, którą wykonał zmarły 10 lat temu między innymi Alfred Hrdlicka. To była sarkastyczna odpowiedź na wypowiedź ówczesnego kanclerza Sinowatza. Ten powiedział, że „nie Waldheim był w SA, lecz jego koń”. Czujemy zatem, iż wystawa nie jest słodką imprezą, smarującą miodem dzieje ostatnich 100 lat Austrii, lecz jest intelektualną propozycją dyskusji: co jest dobre a co jest złe w naszej społeczno-politycznej tradycji oraz aktualnej rzeczywistości?
Wiesław PIECHOCKI, Wiedeń, luty 2019