wtorek, 5 listopada, 2024
Strona główna > Sport i turystyka > WIESŁAW PIECHOCKI: ZAMEK ROSENBURG AM KAMP.

WIESŁAW PIECHOCKI: ZAMEK ROSENBURG AM KAMP.

Dusza turystyczna, lubiąca ładne pejzaże oraz stare zamki, powinna wybrać się 80 km na zachód od Wiednia do miejscowości, pachnącej różami, co jest sygnalizowane w nazwie Rosenburg. Zamek, ukazujący wyraźne elementy pałacu leży wysoko na skale nad rzeczką Kamp, ukoi swą ciszą skumulowane problemy w sercu zwiedzającego.

Tyle romantycznego wstępu. Po zaparkowaniu samochodu na przestronnym parkingu, nabywam bilet wstępu i wkraczam na wielki plac z 46 arkadami. Plac musiał być zaplanowany z rozmachem, bowiem służył jako miejsce turniejów rycerskich. One tu są organizowane dla przypomnienia srogich czasów, kiedy to zwycięski rycerz w błyszczącej zbroi, pochylony nad swym przeciwnikiem, leżącym u jego stóp, dobijał go stalową mizerykordią. Teraz jest to sezonowa atrakcja dla turystów nie pacyfistów.

Idę dalej. Spotykam sokolników w średniowiecznych strojach, czekających na chętnych do oglądania pokazu łowów z udziałem tych drapieżnych ptaków. Osobiście przeżyłem taki pokaz kiedyś w Pradze przy zamku oraz w Dubaju na pustyni. Nigdy jeszcze w Rosenburgu. Te inteligentne ptaki szybują nad głowami turystów, widząc na pewno z góry malownicze skalne zakola rzeki Kamp, płynącej w sumie 160 km. Kamp wpada do Dunaju na wschód od Krems, koło Grafenwörth.

Przeszedłem przez następną bramę. Już jestem w jądrze zamku, wielokrotnie przebudowywanego. Patrzę na renesansowe fasady, okna, portale. Czuć też wpływ innych epok. Pierwsza zaczęła się tu w XII. wieku dla „Różanego Grodu”. A dziś? Już wiele lat w nim odbywa się teatralny festiwal latem. Zamek dysponuje bowiem wielką sceną, nadającą się nawet do wiekopomnych sztuk Szekspira. Ciekawe, czy w tutejszym repertuarze sławnego Anglika przeważają tragedie czy komedie?

Czas wejść do sal zamku. Jest ich mnóstwo. Chodzę po piętrach, zakolach, klatkach schodowych, różnych skrzydłach, mając świadomość, iż pokazuje nam się jedynie cząstkę przestrzeni użytkowej. A propos – użytkowanie. Od dawna mieszkali tu różni właściciele. Ciekawie było tu przy końcu XVI. wieku, kiedy Rosenburg był centrum protestantyzmu w Austrii. Nowy odłam chrześcijaństwa, twór doktora Martina Lutra, zrobił w tych okolicach wielką karierę. Pan na zamku zakupił drukarnię i w niej produkowano ulotki, teksty, książeczki do nabożeństwa, modlitwy protestanckie. Konie i karoce, wzniecające pył na leśnych drogach, rozwoziły antypapieskie druki, budząc zachwyt lub krytykę. Zależnie od czytających oczu…

Koniec tej antyhabsburskiej w sumie działalności następuje w roku 1611. Wtedy właścicielem staje się katolicki kardynał, Franz von Dietrichstein. Ta dynastia arystokratyczna wywodzi się z Mikulova, czyli wówczas z Nikolsburga. Każdy, kto jechał z Wiednia do Brna, zna to graniczne miasto między Dolną Austrią a Morawami. Nad miastem króluje wspaniale zamek Dietrichsteinów.

Protestanci nie dali za wygraną. Ich zjednoczone siły z Dolnej i Górnej Austrii (NÖ wraz z OÖ) atakują zamek w Rosenburgu dnia 9 lipca 1620 roku. Jest to moment historyczny – tzw. „Horner Bund”, czyli „Związek z Horn” przeszedł do czynu. Miasto Horn znajduje się parę kilometrów od Rosenburga. Dziś tchnie spokojem, ale wtedy… Rzeź jest potężna. Krew leje się nie tylko z ciał walczących mężczyzn. Giną niewinne kobiety i dzieci. Podobno po tej regularnej bitwie naliczono 300 trupów. Walka o prawidłową religię  w sercu i w głowie potrafi nie pozostawić w spokoju kamienia na kamieniu…

Od 1678 roku do dzisiaj zamek jest własnością rodziny Hoyos-Sprinzenstein. „Sprinzenstein” brzmi niemiecko, natomiast „Hoyos” pochodzi od epizodu hiszpańskiego w dziejach zamku. Koligacja jeszcze jedna między Austrią a Hiszpanią – wystarczy przypomnieć cesarza Maksymiliana I. i  aranżowane przez niego ożenki swych dzieci z potomkami dynastii na tronie w Madrycie. Słowo „Hoyos” pochodzi od wyrazu hiszpańskiego „el hoyo”, co znaczy „dół, jama, grób”. Jest nawet przysłowie po hiszpańsku: „el muerto al hoyo y el vivo al bollo”. W języku Cervantesa zdanie się rymuje, natomiast moje tłumaczenie jest następujące: „martwego do grobu, a żywemu chleb”, czyli po zgonie czyimś w rodzinie należy nadal troszczyć się o pozostałych przy życiu. Życie toczy się dalej… Pozwoliłem sobie przełożyć wyraz „el bollo”, czyli „bułka” na efektowniejszy „chleb”. W jednej z sal oglądamy aktualną fotografię właściciela Markusa Hoyos z rodziną. Uwieczniła się cała rodzina, stojąc na stole! Dowcipny pomysł. Nie ubrani wytwornie jak na ewenement rodzinny wysokiego kalibru, nie rozparci arystokratycznie na barokowych fotelach – nie! Stoją sfotografowani na renesansowym stole. Pasuje on do miłej renesansowej atmosfery całego zamku Rosenberg.

Wizytę kończę obiadem w restauracji na podwórcu zamku. Patrzę pod słońcem na sokoły. One patrzą na zamek. Widzą go tak, jak został wyobrażony graficznie na znaczku pocztowym austriackim z roku 1934. Na znaczku za 8 groszy (0,08 szylinga) widać na pierwszym planie kobietę w stroju ludowym, przyciskającą książeczkę do nabożeństwa do piersi, a na drugim piękny Rosenburg na wysokiej skale.

Wiesław PIECHOCKI, Rosenburg am Kamp, lipiec 2019