Zuletzt bearbeitet 31.03.2015 11.00


Zuletzt bearbeitet 14.01.2016 20.01
Wiesław Piechocki: Sąsiedztwo dwojga literatów

  

reportaż nadesłany z Vorarlbergu

„Kto dotąd doszedł, ten wytrzyma” – taki dziarski i dodający optymizmu napis po łacinie (qui transtulit sustinet) tkwi na oficjalnej pieczątce stanu Connecticut. Jestem w jego stolicy, Hartford. To miasto, jak wszystkie w USA, robią wrażenie ogromnych, a potem się okazuje, iż mieszka tu ledwie 1/7 miliona ludzi. Nie doszedłem tu, lecz dojechałem, ale chyba jakoś też wytrzymam. Patrzę na olbrzymią rzekę Connecticut z mostu – bo rzeki są w USA też naprawdę wielkie. Ta płynie na południe i wpada do Atlantyku niedaleko Nowego Jorku, tocząc swe wody przez 655 km. Akurat tu w stanowej stolicy wpada do niej Hockanum River. Centrum, czyli down-town, leży akurat na północ od ujścia małej Hockanum do Connecticut,imponując drapaczami chmur. Aby zobaczyć wieżowce, nie trzeba przecież przyjeżdżać do Hartford. Ale...

Przybyłem z Bostonu, czyli ze wschodu. W samym Hartford przecinają się dwie autostrady: I-84 i I-91. Trzeba z nich zjechać, aby dotrzeć do mego celu: Farmington Avenue. Aleja okazuje się spokojna, senna a nawet nudna. Do mostów na rzece 2,5 km na wschód. Przyjechałem tu, żeby poznać dwa domy „po sąsiedzku”, gdzie mieszkała para pisarzy z pierwszej ligi amerykańskiej literatury XIX wieku. W domku obok jest kasa, oblegana akurat przez głośną klasę jakiejś szkoły. Obok kasy mnóstwo rzeczy do kupienia. Dotyczą naturalnie duetu pisarzy. Dla uczniów to obowiązek – przybyć tu i poznać, liznąć choć trochę z powabów i uroków tego, co kiedyś nazywano przyjemnością czytania książek.

Wreszcie mogę kupić bilet. Jest on oryginalny, bo uprawnia do zwiedzenia dwu willi, należącej do Harriet Beecher Stowe (HBS) a potem drugiej, Marka Twaina. Informująca mnie pani, sprzedając bilety, wyjaśnia mi, że najpierw przeżyję wizytę komentowaną u autorki „Chaty Wuja Toma” (45 minut), a potem zaraz inna osoba-przewodnik przejdzie z naszą grupą do willi wąsatego Marka Twaina (to był jego pseudonim – nazywał się Samuel Langhorne Clemens). To był przypadek, iż losy zupełnie różnych temperamentów literackich zetknęły się na przestrzeni 120 m. Tyle bowiem odległości jest między dwoma pokaźnymi domami. Przejście jest wolne: nie ma żadnych płotów, murków, siatek, itd. Willa Twaina jest większa, czerwona, bordowa. A willa HBS jest bardzo szara i nie tak rozparta na działce wśród drzew. I nie należy zapomnieć, iż dzieliło ich całe pokolenie. HBS urodziła się pod panieńskim nazwiskiem Beecher w 1811, a Mark Twain w 1835 roku. Zwiedzanie ma wiele wspólnych mianowników: cena wstępu do każdej willi jest ta sama, wizyta to razem 2 x 45 minut, obie oprowadające osoby świetnie to robią, w obu obiektach nie wolno fotografować wnętrz, co jest ściśle kontrolowane. HBS urodziła się w prezbiteriańskiej rodzinie. Matka umarła, kiedy córeczka, przyszła sława literacka miała kilka lat. W Trzech Króli, 6 stycznia 1836 wychodzi za mąż. Oblubieniec nazywa się też bardzo „po protestancku”: Calvin Ellis Stowe. Będą mieli 7 dzieci. Jej uwrażliwienie na losy niewolników pochodziło stąd, iż często jeździła z mężem na Południe, na plantacje bawełny do Luizjany, Karoliny i Tennessee. Stworzyła literacką postać fikcyjną, Wuja Toma, która przyniosła jej sławę. Najpierw drukowała w odcinkach ten sentymentalny tekst gazeta abolicjonistów (przeciwników segregacji rasowej, białych i czarnych) „National Era” w roku 1852.Sama autorka nie przypuszczała, że przygotowuje swą materią literacką bazę do olbrzymich przeobrażeń amerykańskiego społeczeństwa. Te metamorfozy przybrały postać okrutnej wojny domowej 1862-1865. Z perspektywy wydarzeń, można HBS określić jako pionierkę bolesnego połączenia się Północy i Południa USA. W pierwszym roku kupiono 300 000 egzemplarzy „Chaty Wuja Toma”. Nastąpiły dalsze nakłady, tłumaczenia na prawie wszystkie języki, triumfalne podróże autorki po USA i do Europy: odczyty, spotkania, prezentacje. Tu w Hartford mieszkała od 1873 do 1896 roku, czyli do śmierci. Napisała jeszcze 20 powieści, odpierając ideologiczne ataki jej przeciwników  głównie z Południa, gdzie tania czarna siła robocza była lukratywną podstawą olbrzymiego bogactwa właścicieli plantacji.

Natomiast Mark Twain mieszkał tu od 1871 do 1889 roku z przerwami na podróże. Czasem trwały one długo. Przykładowo jedno z czworga dzieci, córka Clara chciała brać lekcje fortepianu u wówczas najlepszego nauczyciela, kompozytora w Cesarstwie Austrii, Polaka Teodora Leszetyckiego (ur. 1830 w Łańcucie). Mark Twain mieszkał wtedy od września 1897 do czerwca 1899 w nieistniejącym już wiedeńskim luksusowym hotelu „Metropol”. A propos rodzina: żona i troje dzieci umarło przed nim. Tylko Clara przeżyła ojca, autora „Przygód Tomka Sawyera” (1876) i „Przygód Huckleberry Finna” (1884).

Twain bardzo kochał Europę. Często w niej bywał. Niestrudzenie podróżował do niej. W Heidelbergu był kiedyś przez 3 miesiące. Podobał mu się Berlin. Posłał tam potem dwie córki na studia. Napisał zresztą urocze, skrzące się humorem i ironią teksty-reportaże z Europy. Na starym kontynencie organizował odczyty, gdyż wiecznie miał problemy finansowe. Dużo zarabiał i dużo tracił. Najwięcej fortuny przyniosła mu napisana po wojnie domowej biografia generała Ulyssesa S. Granta, głównodowodzącego Armii Północnej. Przedstawił w niej bardzo przejmujący obraz tytułowego bohatera, młodego oficera w szponach alkoholizmu, nudzącego się w prowincjonalnych koszarach, którego generalska  kariera w trakcie krwawej wojny południa przeciw północy nagle stała się wzorem etycznych cnót do naśladowania. Mark Twain – to ciekawostka techniczna – jako pierwszy literat tworzył dzieła od 1874 roku na maszynie do pisania (marki „Remington”). 

Od dzieciństwa borykał się z biedą. Kiedy miał 11 lat, zmarł jego ojciec. Mały Mark imał się dramatycznie różnych zajęć. W Hartford czuję jednak materialną stabilizację. Chodzę po 19 pokojach, po piętrach wspaniałej willi, zaprojektowanej przez czołowych architektów. Całe wnętrze stworzył sam Louis Comfort Tiffany, designer  słynnych lamp witrażowych z Nowego Jorku. To kosztowało... Podziwiam dekoracje, zasłony, kryształy, schody, obrazy, kuchnię, sypialnię i też specjalnie zamówione łóżko z rzeźbionymi dla niego drewnianymi uciesznymi aniołkami. Wspinam się na stromą górę. Pod dachem sala bilardowa, gdzie pisał swe teksty. Jestem mu wdzięczny za nieśmiertelną dawkę humoru i witalności w jego tekstach, tworzonych dla dzieci. I dla ex dzieci.

Wiesław PIECHOCKI, Hartford, CT, czerwiec 2014

Kontakt



Zuletzt bearbeitet 10.10.2013 13.50
Linki