Zuletzt bearbeitet 31.03.2015 11.00


Zuletzt bearbeitet 15.07.2013 14.15
Budowa „Polonii ambasadzkiej”

 

 

Z posłem Arturem Górskim (PiS),

członkiem sejmowej Komisji Łączności

z Polakami za Granicą,

rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

 

- Zgodzi się Pan z marszałkiem Senatu Bogdanem Borusewiczem, że „Senat wciąż troszczy się o Polonię”?

– Tego zadania z Senatu formalnie nie zdjęto, choć pozbawiono izbę pieniędzy na konkretne działania. Dlatego ta troska jest dziś bardzo iluzoryczna, ogranicza się do słów i symbolicznych gestów. Kiedyś, gdy marszałek Senatu jechał z wizytą do jakiegoś środowiska polonijnego, to – mówiąc w dużym uproszczeniu – przywoził pieniądze dla Polonii, dziś może tylko naszych rodaków mieszkających na świecie przyjacielsko poklepać po plecach. Pieniądze rozdaje MSZ i za te pieniądze domaga się realizacji swojej polityki. To nie tylko upolitycznienie procesu rozdawania pieniędzy, ale też uzależnienie środowisk polonijnych od rządu. Na naszych oczach są powtarzane zabiegi rodem z PRL – budowanie spolegliwej „Polonii ambasadzkiej”.

- Uczestniczył Pan niedawno w spotkaniu z Polonią w Berlinie. Nasi rodacy odczuwają wsparcie rządu w Warszawie?

– Polacy mieszkający w Niemczech podczas spotkań z polskimi parlamentarzystami zauważali, że strona niemiecka od 20 lat nie realizuje traktatu polsko-niemieckiego, choćby w kwestii nauczania języka polskiego. Gdy rząd niemiecki podpisywał traktat, to jakby nie wiedział, że w sprawach oświatowych każdy land ma swoje odrębne regulacje. Dlatego w niektórych landach język polski jest nauczany jako język ojczysty, ale w większości jako język obcy i czasem dzieci muszą wybierać między nauką języka polskiego a nauką języka angielskiego. Oczywiście kwestię rozwiązałoby uznanie grupy polskiej w Niemczech za mniejszość narodową, ale rząd Tuska tej sprawy nie chce podjąć jako szczególnie wrażliwej dla Niemców. A przecież przed wojną Polacy w Niemczech byli mniejszością i dopiero ten status zlikwidowali hitlerowcy w czasie wojny. Zatem polski rząd godzi się na to, aby w kwestii praw Polaków w Niemczech obowiązywały nazistowskie rozstrzygnięcia.

- W jaki sposób są dziś zaspokajane potrzeby Polaków za wschodnią granicą? Ostatnio w Senacie działaczki polonijne z syberyjskiej Wierszyny skarżyły się, że brakuje pieniędzy nie tylko na utrzymanie otwartego 3 lata temu muzeum, ale również polskich nauczycieli.

– Takich głosów jest bardzo wiele. Niby pieniędzy na Polonię jest tyle samo, co było, ale jakoś nie trafiają one do naszych rodaków rozrzuconych po świecie, tylko gdzieś się rozpływają w wątpliwych projektach. Przede wszystkim przesunięto środki z organizacji i mediów kresowych na organizacje polonijne na Zachodzie. Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie”, która finansowała polskie media na Kresach, otrzymała o 2/3 mniej środków. W związku z tym wiele mediów padło lub zawiesiło swoją działalność. Mamy całą listę takich mediów, które już nie funkcjonują, bo odcięto im wsparcie z Polski. Ponadto całkowicie wycofano się z finansowania inwestycji oświatowych na Kresach, zaprzestano wszelkich remontów polskich szkół. Widać wyraźnie, że Polacy mieszkający za naszą wschodnią granicą są traktowani jako Polacy „drugiej kategorii”, pewnie dlatego, że nie biorą udziału w wyborach i rząd nie musi zabiegać o ich poparcie.

- Jak organizacje polonijne zareagowały na przeniesienie dystrybucji środków na Polonię z gestii Senatu do MSZ? Marszałek Borusewicz twierdzi, że nie ma krytycznych uwag.

– Środowiska polonijne wręcz zarzucają MSZ i sejmową Komisję Łączności z Polakami za Granicą skargami. Te ciągłe protesty pokazują, że nie jest to tylko kwestia początkowego bałaganu, wynikającego ze zmiany zasad finansowania Polonii, ale jest to świadoma polityka tego rządu. Widać to szczególnie po polityce finansowania szkół polskich za granicą. Nie ma środków na nauczycieli w szkołach społecznych, a jednocześnie rząd zapowiedział „uspołecznienie” szkolnych punktów konsultacyjnych funkcjonujących przy ambasadach. Docierają do nas liczne protesty i listy pełne niepokojów, zarówno od nauczycieli, jak i od rodziców, którzy obawiają się „przymusowej prywatyzacji” szkół, do których uczęszczają ich dzieci. I naprawdę nie wiem, czy marszałek Borusewicz tego nie dostrzega, czy nie chce dostrzegać. A może spotyka się tylko z tymi środowiskami polonijnymi, które Bogu dziękują, że jakieś środki z Polski w ogóle otrzymały, i boją się krytykować MSZ, żeby sobie w przyszłości nie zaszkodzić.

- „Dzięki wieloletniemu wsparciu finansowemu i politycznemu udało nam się zmienić zachowanie i sposób myślenia naszych rodaków, którzy są dzisiaj pewni, że Polska o nich pamięta” – zapewnia Borusewicz. Czy te słowa korespondują z postrzeganiem Ojczyzny przez rodaków mieszkających poza jej granicami?

– Polacy mieszkający poza granicami Polski mają świadomość, że są naturalnymi ambasadorami Polski i jej spraw, w tym naszych interesów gospodarczych. Wiedzą, że stanowią siłę zarówno jako zorganizowane mniejszości, jak i jako płatnicy podatków w poszczególnych krajach. Ci ze starszego pokolenia pamiętają, jak wspierali swoich rodaków w kraju, wysyłając paczki w trudnych czasach PRL, a ci z młodej emigracji zarobkowej dokładnie wiedzą, ile euro, dolarów i funtów przysyłają lub przywożą do kraju. Dziś Polacy mieszkający na Zachodzie nie tylko chcą brać z Polski, ale też chcą Polsce dawać. Pamiętam głos prezesa Kongresu Polonii Kanadyjskiej, pani Teresy Berezowski, która podczas ubiegłorocznego światowego zjazdu Polonii apelowała do polskiego rządu, aby traktował organizacje polonijne po partnersku, bo dziś często traktuje je wyłącznie instrumentalnie. Jeśli więc udało się zmienić zachowanie i sposób myślenia naszych rodaków, to na pewno nie jest to zasługa tego rządu.

- Podziela Pan przekonanie marszałka Senatu o potrzebie „wprowadzenia młodych i dynamicznych ludzi, którzy będą w stanie pokazać współczesny obraz Polaków” za granicą?

– Oczywiście, że tak, musi mieć miejsce naturalna wymiana pokoleń, starszych działaczy muszą zastępować młodsi. Jednak za granicą jest podobny problem, co w Polsce. Sprawami publicznymi i społecznymi interesują się głównie ludzie starsi, bo młodzi koncentrują się na pracy, na zarabianiu pieniędzy i utrzymaniu rodziny. W organizacjach polonijnych jest stosunkowo mało młodzieży. To jest fakt. Ale rozwiązanie tego problemu nie może polegać na tym, że za rządowe pieniądze szkoleni są młodzi Polacy mieszkający za granicą, którzy wcześniej nigdzie się w Polonii nie udzielali, a po szkoleniu wchodzą przebojem jako „młodzi liderzy” do organizacji polonijnych. Prowadzi to często do rozbijania starych organizacji polonijnych, do wewnętrznych waśni i sporów. Docierają do nas takie sygnały, że rząd chce wpływać na zmianę kierownictw tych organizacji polonijnych, które nie dają sobą sterować i manipulować. Jeśli to się nie udaje, to te organizacje są marginalizowane, a ich obecni liderzy są wpisywani na „czarne listy” w ambasadach i pomijani przy różnych uroczystościach i oficjalnych wizytach. W ten sposób problemu braku społecznej aktywności ze strony młodych Polaków się nie rozwiąże. To jest problem, z którym muszą poradzić sobie same organizacje. My z Polski możemy tylko sugerować sięganie po nowe formy działalności, bardziej odpowiadające dzisiejszym czasom.

- Borusewicz zapowiada, że będzie kształtował swoje wizyty zagraniczne pod kątem opieki nad Polonią.

– Nie ma dla mnie wątpliwości, że jest to robienie dobrej miny do złej gry. Marszałek Borusewicz przyznał otwarcie, że przegrał bój o utrzymanie środków na Polonię przy Senacie. To jest jego osobista wielka porażka, ale też widocznie wyrzut sumienia. Niech zatem z tym „wyrzutem sumienia” jeździ po świecie i spotyka się z Polonią, tylko niech jej uważnie słucha. Bo jako marszałek Senatu wciąż może być swoistym „pasem transmisyjnym” przekazującym głosy Polaków rozrzuconych po świecie do polskiego rządu. Szkoda tylko, że rząd tych głosów nie słucha i zapewne nie będzie chciał słuchać w przyszłości.

- Dziękuję za rozmowę.

/źródło: Dziennik Polski/

Kontakt



Zuletzt bearbeitet 10.10.2013 13.50
Linki