|
Zuletzt bearbeitet 08.07.2013 23.22 Jazz Fest Wien 2013 - Bryan Ferry Bryan Ferry odkąd pamiętam był symbolem wytworności, wyrafinowania na scenie; urodziwy, przystojny, wysoki, o pobudzającym wyobraźnię głosie, stwarza jednocześnie dystans. To nie jest typ kumpla. Ferry jest obecny od lat 70. w muzyce. Stworzył zespół Roxy Music; przenosi w inne przestrzenie jego Avalon, Slave to love, Can' let go... Jego kompozycje są rozpoznawalne, naznaczone niedopowiedzeniem, przypisuje się go i do new romantic, i do new age. Jego ruchy na scenie są oszczędne, śpiewa w charakterystycznym wygięciu przy mikrofonie, a w tle – zawsze piękne, starannie dobrane, oryginalne dziewczęta. To kwintesencja estety – tak w kompozycji, doborze instrumentów, jak operowaniu głosem (teraz niestety znacznie słabszym, wiek robi swoje, 68 lat...) I niezmiennie jest symbolem chłodnej elegancji i wysmakowania – pojawia się na koncertach w garniturach, szlachetnych w prostocie, w bieli i w czerni. Nawet na koncercie jazzowym. W poniedziałek 1 lipca Opera Wiedeńska ożyła – młodzi, starsi, średni, wystarczy rzec – inny rodzaj publiki, niż na operowych przedstawieniach, inny rodzaj napięcia, radości w oczekiwaniu na Bryana Ferryego. Jazz i wyrafinowanie – na to czekaliśmy. (Ja na 2 piętrze, stąd niezbyt dobre zdjęcia, przepraszam, ale może choć klimat oddadzą...)
16 muzyków – klarnety, saksofony różnych maści, 3 stanowiska perkusyjne (najcięższą robotę miała młoda perkusistka, znakomita!), fortepian, elektryczne klawisze, gitary elektryczne, przeszkadzajki... Przeboje Ferry'ego w wersji jazzowej klasyki - na początku. Po takiej rozgrzewce wszedł charyzmatyczny Bryan Ferry, ale już bez pamiętanej elastyczności, pasji... Choć ta wróciła później. Pomagał mu teleprompter – teksty na bieżąco się przesuwały; wokół kartki, przyklejone na scenie z kolejnością utworów... I czarne ręczniki do ocierania potu... Energię i świetne głosy wniosły trzy ciemnoskóre pełne krągłości piękności z chórku. Stroje a la lata 30., błyszczące pasma na sukniach dodawały blasku i ruchu, który cudownie uzupełniał "stacjonarność" i oszczędność Bryana Ferry... Ale, muzycy znakomici, brzmienie potężne i bogate, śpiew, energia... Jazz, mocny rock – wszystko "zawodowe", zgrane. I do tego po wskoczenoiu z białej w bardzo ciemną koszulę pod czarną marynarką wybrzmiała jego wersja "Back to black" Amy Winehouse... Niepowtarzalne. Ciarki. I lekkość i dystans. Opera sie tego wieczora obudziła, zrzuciła stary kurz; ci, co długo siedzieli onieśmieleni czerwonymi, welwetowymi krzesłami, wstali i tańczyli...A ci, co mieli miejsca stojące, jak ja, bawili się znakomicie cały czas... Bryan Ferry uchodzi za perfekcjonistę – zakończył koncert przed 11 zgodnie ze swoim planem, bez bisów. Publicznośc rozczarowana, ale – wybaczamy. Ekipa błyskawicznie zaczęła zbierać instrumenty, nie było wątpliwości, że to koniec. Połączenie mogło wydać się obrazoburcze – dobry, stary jazz i wyrafinowanie Bryana Ferry'ego – pojawiła się wielce smakowita mieszanka. Wieczór unoszący na następne tygodnie... Dziękuję, panie Ferry. Znów się rozmarzyłam na dłużej, jak dawniej, kiedy Pana muzyka mi towarzyszyła w ważnych chwilach. Beata Dżon http://www.viennajazz.org/en/programm-locations/
|
Kontakt
|