czwartek, 12 grudnia, 2024
Strona główna > Teatr/film > „SEKSMISJA” MALOWANA NA SZKLE

„SEKSMISJA” MALOWANA NA SZKLE

Fakt, że przed premierą ani na swojej stronie, ani na facebooku Vademecum nie zamieściło najmniejszego zdjęcia z prób, mógł oznaczać tylko jedno: niespodziankę de luxe. Byłem pewien: To nie będzie tylko „Seksmisja”, to będzie ostra seksbomba. Faktycznie – okazało się na piątkowej premierze – zespół wypracował całkiem oryginalny koncept, bo kiedy wpuszczono nas na widownię wiedeńskiego TheaterBrett, konsternacja kazała nam oczy przetrzeć ze zdumienia.

Reżyserka i autorka adaptacji Agnieszka Salamon posłużyła się chwytami teatru epickiego Brechta, a Machulskie amazonki zamieniła na…, no jakby tu powiedzieć? Kiedy wchodzimy na widownię, na scenie, tudzież pomiędzy widzami paradują uśmiechnięte od ucha do ucha, chciałoby się napisać: góralki, krakowianki i gaździnie, ale tak jednoznacznie nie da się naszej spacerującej po teatrze polonijnej śmietanki zidentyfikować – są to panie w różnym wieku, różnego wzrostu, rozmaitej urody, ale wszystkie starannie odziane w stroje ludowe. Hmm, czy to aby nie „Na szkle malowane” – świetny skądinąd musical Katarzyny Gaertner o Janosiku? Dlaczego nie? Taki reżyserski pomysł jest jak najbardziej uzasadniony. U Machulskiego była zamknięta wspólnota kobieca, i dokładnie takie jest zebranie „góralek” u Salamon. Z jednej strony jest więc to teatr w teatrze, gdzie wiejskie białogłowy spotykają się na wspólne biesiadowanie przy domowych robótkach i opowiadają-odgrywają sobie przy tym akcję „Seksmisji”. Jest tu też jednak krytyczny pierwiastek społeczny, ponieważ Salamon i jej zespół tematyzują ten, zdawałoby się, jednorodny, wiejski i żeński mikrokosmos, obnażając przy tym jego niewygodne tajemnice.

Teatr niezawodowy biorący na tapetę „Seksmisję”, nie grzeszy specjalną skromnością. Machulski miał do dyspozycji Stuhra, Łukasiewicza, Tyszkiewicz, Ludwiżankę, Michnikowskiego itd. I wcale nie jest takie pewne, że bez tych aktorów „Seksmisja” też by się stała najpopularniejszą polską komedią. Już samo znalezienie w Wiedniu siedemnastoosobowej polskiej drużyny, która mimo obowiązków służbowych i rodzinnych weźmie na siebie teatralne jarzmo, to nie lada osiągnięcie. Myślę, że to jednak zbyt ambitne zadanie dla teatru niezawodowego, któremu prawdopodobnie nie jest łatwo zebrać tak dużą gromadkę na próby. Inscenizacja ma wiele dobrych pomysłów, ale na etapie premiery czuć jeszcze jej niegotowość. Głównym mankamentem jest rytm przedstawienia, często brakuje werwy, a taneczne i wokalne solówki jako przerywniki lepiące poszczególne sceny niekoniecznie okażą się najmocniejszym klejem.

W zespole „Seksmisji” da się zauważyć role lepsze i gorsze. Ponieważ na stronie Vademecum są co prawda wymienieni wszyscy uczestnicy przedsięwzięcia, ale nie zaznaczono jednak, jaka rola komu przypadła, dlatego nie zawsze mogę wymienić aktorów z nazwiska. Maks (Paweł Wyziński) i Albercik (no właśnie, nie wiem niestety, kto zacz) dysponują idealnymi niemal warunkami zewnętrznymi, jak ich filmowe pierwowzory. Układ ról, jaki rozwinęli obaj polscy wiedeńczycy, jest więcej niż przyzwoity. Ujęła mnie też bardzo Anna Hönig (filmowa Ludwiżanka), pamiętająca czasy, kiedy na świecie byli jeszcze mężczyźni. Nie szkodzi, że na premierze potrzebowała pomocy suflerki, jej barwa głosu, sposób podawania tekstu mocno przykuwają uwagę. Doskonale mógłbym sobie wyobrazić jej monodram… Podobną aurą emanuje pani grająca rolę Tyszkiewicz (tu też niestety nie potrafię podać nazwiska).

Przedstawienie kończy ważna puenta, której nie wolno tu zdradzić, a za którą należą się specjalne podziękowania. Rozumiem, że reżyserka bardzo się starała, by nas poprowadzić ku katharsis. Na premierze to się na razie nie udało.

Kuba Dalecki

P.S.
Już po opublikowaniu tekstu otrzymaliśmy brakujące nazwiska.
Jako Berna (w filmie Tyszkiewicz) wystąpiła Agnieszka Osuch.
Odtwórcą Albercika (filmowy Łukasiewicz) był Andrzej Jaslikowski.

798

807

800

801

803

804

805

806

807