Narty, łyżwy, sanki? Nie, to nudne. Łowcy adrenaliny i modnych nowości uprawiają dziś snowkiting, skitouring, curling i jazdę na Fat Bike’u.
Jazda zimą poza drogą na rowerze? Dla wielu osób wraz z pierwszym śniegiem sezon na dwa kółka dopiero się zaczyna. Ale już na pierwszy rzut oka widać, że nie jest to rower, jaki możemy zobaczyć na miejskich ścieżkach czy wyścigach kolarskich. Przez kochających go Polaków jest nazywany pieszczotliwie „tłuściochem”, od angielskiego Fat Biking. Bo rzeczywiście rower do jazdy po śniegu, błocie i szutrze jest grubszą wersją popularnych u nas modeli terenowych. By mieć odpowiednią przyczepność połączoną ze stabilizacją, potrzebujemy odpowiednio „tłustego” koła, którego szerokość przekracza nawet 12 cm. Pozwala ono na utrzymanie równowagi podczas jazdy po głębokim i sypkim śniegu, ale też – poza sezonem zimowym – na jazdę po błocie i piachu, a nawet na wielokilometrowe wyścigi brzegiem morza.
W naszym kraju jazda na „tłuściochu” popularna jest zwłaszcza zimą. Cyklistów spotkać można na zasypanych pieszych szlakach, na których oprócz nich pojawiają się z rzadka tylko narciarze biegowi. Nie jest to tani sport – by zapewnić nam bezpieczeństwo, sprzęt musi być wykonany z wysokiej jakości elementów – bardzo często jego wartość sięga nawet 10 tys. zł. Co ciekawe, właściwie konserwowany (smarowanie!) nie jest specjalnie awaryjny i pozwala na zabawę przez długie lata.
Zazwyczaj widzimy ich tylko podczas zimowych olimpiad, pokazywanych jako ciekawostka, a komentarz, który towarzyszy ich rywalizacji, ociera się o ironię i sarkazm. To ogromnie krzywdzące, bo biorąc pod uwagę wszystkie – letnie i zimowe – sporty olimpijskie, curling jest tym, który wymaga połączenia kondycji, umiejętności technicznych i myślenia w stopniu niemal największym. Jak mówią curlingowcy, jest to także najbardziej demokratyczna z rywalizacji, ponieważ na poziomie międzynarodowym, podczas zawodów rangi mistrzowskiej, możemy zaobserwować ludzi w niemal każdym wieku – nie ma wykluczenia związanego zwykle z ukończeniem 35 lat.
Andrzej Janowski z Polskiego Związku Curlingu mówi nam, że zainteresowanie sportem jest coraz większe. – Aktywnie na poziomie wyczynowym uprawia go w Polsce 500 osób. Ale na tor w Warszawie we wtorki i w czwartki może przyjść każdy. I coraz więcej osób decyduje się, żeby w taki sposób spędzać wolny czas – opowiada Janowski. O tym, że curling wchodzi na salony, świadczy także fakt, że coraz częściej jest elementem firmowych spotkań integracyjnych.
Koszty na początek nie są wielkie – wynajęcie toru na godzinę kosztuje zaledwie 100 zł, a wydatek dzieli się na osiem osób (curling uprawiamy w dwóch grupach po cztery osoby). Na miejscu do wynajęcia są szczotki, nakładki na buty i kamienie, które przypominają… czajnik. Całorocznie curling da się uprawiać w Warszawie. Sezonowo otwarte są tory w Pawłowicach, Bełchatowie i Łodzi. Warto go spróbować, bo to jedna z najstarszych zimowych dyscyplin – jej początki sięgają XVI stulecia.
Podobnie jest ze skitourem, który jest uważany za najstarszą z istniejących aktywności narciarskich. Obecnie narty kojarzymy głównie ze zjazdem. Za sprawą Justyny Kowalczyk przypomnieliśmy sobie, że możemy też na nich dość szybko biegać. Natomiast w górach coraz częściej zaobserwować możemy osoby, które na nartach chodzą, a nawet – delikatnie tylko nadużywając znaczenia tego słowa – się wspinają.
Dawniej w tym celu wykorzystywano skóry fok, które doczepione do nart i ustawione pod włos zamiast poślizgu dawały poczucie szorstkiego tarcia. Dzięki temu narty nie zjeżdżały, tylko utrzymywały się w pionie nawet na bardzo śliskiej nawierzchni.
Przez lata skitour był zapomniany – w XX wieku uznawano, że nie ma sensu wspinać się tam, gdzie można wjechać zimą kolejką. Dzięki pasjonatom jednak przetrwał, a rozwój techniki oraz dostępność lekkich i wytrzymałych konstrukcji sprawiły, że stał się dyscypliną niemal dla każdego. Dziś do nart – na szczęście – nie przyczepia się też skór z fok.
Skitour może, ale nie musi, być sportem ekstremalnym. Wszystko zależy od tego, jaką wybierzemy trasę zjazdu. W krajowych ośrodkach narciarskich działają już wypożyczalnie sprzętu do skitouru. Możemy jednak też zainwestować we własny zestaw. Buty, narty, kask oraz plecak jesteśmy w stanie kupić za około 2 tys. zł – eksploatowany normalnie komplet powinien nam wystarczyć na minimum pięć sezonów. Jak opowiadają uprawiający ten sport, to jedyny wydatek, który musimy ponieść.
Skitour dla osoby, która jeździła na nartach, nie stanowi specjalnego wyzwania. Jest to jednak dyscyplina wymagająca odpowiedniego przygotowania kondycyjnego. Warto również, jeśli będziemy wybierać się na co bardziej strome zbocza, pomyśleć o ubezpieczeniu.
Ten sport zna każdy, kto był w nadmorskim kurorcie. Snowkiting to zimowa odmiana dobrze u nas znanego kitesurfingu. Zamiast tafli wody potrzebujemy dużej zaśnieżonej lub oblodzonej powierzchni. By móc poruszać się po niej, musimy mieć specjalną deskę z kółeczkami i latawcem, który trzymamy za pomocą uprzęży. Taki zestaw kupimy za 1,5–2 tys. zł.
By zacząć, warto zgłosić się do specjalistycznej szkółki, gdzie za kilkudniowy kurs umożliwiający poznanie wszystkich tajników lotu zapłacimy od 500 do 750 zł. Szkółki znajdziemy w niemal wszystkich województwach.
W Polsce snowkiting zyskuje popularność. Szacuje się, że w kraju swoich sił w tej dyscyplinie spróbowało już kilkanaście tysięcy osób. By zacząć, warto zgłosić się do specjalistycznej szkółki, gdzie za kilkudniowy kurs umożliwiający poznanie wszystkich tajników lotu zapłacimy od 500 do 750 zł. Szkółki znajdziemy w niemal wszystkich województwach. W sezonie problemem mogą być jedynie terminy. Wszystko bowiem dopasowane jest do warunków pogodowych.
Za granicą miejsca do uprawiania snowkitingu są przygotowywane przez specjalistyczne firmy. Kiterów znajdziemy na zasypanych podalpejskich polach, ale także na zamarzniętych jeziorach, gdzie często dzielą taflę z bojerowcami. Warto pamiętać, że Polacy są mistrzami w sporcie, który polega na ślizganiu się (za pomocą specjalnych płóz) na pojeździe z żaglem.
Wiele nietypowych sportów zimowych przypomina dyscypliny letnie. Dla miłośników hulajnogi mamy na koniec oryginalną wersję sanek, zwaną kicksled. To specjalne sanki do jazdy po płaskich powierzchniach, które bardzo dobrze sprawdzają się na lodzie. Poruszamy się na nich, odpychając się nogami, podobnie jak na hulajnodze.
Marcin Cichoński