W zimowy wieczór, w środę 5 lutego 2020, odbył się w krypcie (znany adres kulturalny Wiednia) kościoła św. Piotra koncert muzyki kameralnej. Na scenie wystąpiły Jolanta Sosnowska (skrzypce) oraz Maria Gabryś-Heyke (fortepian).
Zanim zagrały instrumenty, Liliana Nelska dogłębnie zaznajomiła publiczność nie tylko z sylwetkami solistek i życiorysami kompozytorów, lecz opowiedziała obszernie o architekturze samej świątyni, o koncertach organowych urządzanych w niej oraz o funkcji krypty w aspekcie polskim (szopki krakowskie w adwencie).
Dwie polskie solistki zatytułowały swój występ „Beauty Dancing“, czyli „Tańczące Piękno“. Podkreśliły tym swoisty charakter koncertu, uwypuklając rolę tańca i jego różnorodnych form oraz kreatywnej stylistyki w licznych epokach muzyki instrumentalnej. Zaakcentowano rozdział globalności: kompozytorzy brytyjscy pisali tańce włoskie, włoscy twórcy komponowali tańce katalońskie, itd. Muzyka posługuje się uniwersalnym językiem – było to skryte motto tego koncertu.
Pomysł doskonały, idący w kierunku nawet przeciwieństw, czyli ukazania „anty-tańca“ w niektórych utworach wykonanych wirtuozowsko przez doświadczone solistki. Obie są cenionymi pedagogami na wyższych uczelniach muzycznych. Obie nagrały wiele wysoko cenionych CD w renomowanych firmach. Obie koncertowały na bardzo znanych scenach wielu filharmonii świata. Bardzo wdzięczna publiczność kwitowała entuzjastycznie rzęsistymi oklaskami wysoce profesjonalne wykonanie poszczególnych dzieł. Na koniec solistki wykonały aż trzy bisy! Vox populi vox Dei…
Zgodnie z profilem repertuaru „taniec w muzyce” usłyszeliśmy w pierwszej części koncertu tarantellę pełną temperamentu, dzieło Anglika, utwór taneczny niewidomej Austriaczki M.T. von Paradis z XVIII. w., pełen smutku i melancholii. Węgry reprezentowane były przez walc (F. Vecsey), korzystający z folkloru madziarskiego. Czuliśmy, iż fortepian w tym utworze nie jest elementem akompaniującym, lecz współtworzącym subtelną materię dźwięków. Nie mogło zabraknąć Zs. Kodálya z jego „Trzema Tańcami Węgierskimi”, z kontrastami w tempach oraz „anty-tanecznego” finału z prestissimo będącego popisem wirtuozerii skrzypaczki.
Polska twórczość „taneczna” to występ solo pianistki w „Mazurku” Władysława Żeleńskiego. To utwór niosący z sobą wariant salonowy tańca, wystylizowany w typie après-Chopin. Inny „Mazurek”, bardzo taneczny, mimo sporej ilości synkop, wykonany brawurowo w wielu partiach pizzicato przez skrzypaczkę J. Sosnowską, jest – o dziwo – dziełem Węgra, Jenö Hubay. Może inspiracją do sięgnięcia po polski folklor było poznanie w Brukseli Henryka Wieniawskiego? Obydwaj wirtuozi skrzypiec znaleźli prędko wspólny język… Wysłuchaliśmy z podziwem zarówno dla kompozytora jak i dla solistek „Kujawiaka” Henryka Wieniawskiego, zmarłego przed 140 laty w Moskwie. Utwór tytułem anonsuje taniec – w nim odnajdujemy kontrasty melancholii oraz radosnego allegro.
Polską sekwencję przed przerwą dopełnił „Krakowiak” Karola Szymanowskiego, udowadniający i w tym tańcu geniusz mistrza. Opracowanie tematu wyprzedzające epokę – wiele fragmentów przypomina jazz avant la lettre.
Po przerwie swoim „Tańcem peruwiańskim” przedstawił się Armando Guevara Ochoa z Cuzco. Sam utwór należy odbierać dialektycznie: jest to taniec zmieszany z anty-tańcem, dzięki twórczemu wkładowi andyjskiego kompozytora. Kolejny punkt programu, czyli temat żydowski ukazał publiczności wiele aspektów: melodia rzewna, cantabile, smutna i radosna, brzmiąca jak transkrypcja z fletu na skrzypce. Włoski twórca Lodovico Einaudi skomponował z kolei sarabandę, taniec salonowo-barokowy, uważany niegdyś za zbyt erotyczny. Skromny „Menuet” zaprezentował niesłychanie oryginalnego twórcę z Mediolanu.
Alfred Schnittke, urodzony w mieście Engels w ZSRR nad Wołgą był pochodzenia rosyjsko-niemiecko-żydowskiego. Znany jako niestrudzony propagator nowych trendów, również dodekafonii, to kolejny punkt programu. Tego charakteru dzieło Schnittkego zagrano podczas awangardowego festiwalu „Warszawska Jesień” w 1967 roku! Natomiast jego skromny „romantyczny menuet” zabrzmiał w wiedeńskiej krypcie melancholijnie, jak filmowa ilustracja do sceny czyjegoś pogrzebu.
Tango nie musi pochodzić z Buenos Aires. Wykazał to duński kompozytor Jacob Gade w swym słynnym tangu „Jalousie”. Wszyscy znają ten temat, utrwalony w scenach ponad stu filmów. Tantiemy umożliwiły J. Gade spokojne kreatywne życie w miłym dobrobycie.
Finał koncertu należał do Astora Piazzolli. Wyprawa do Argentyny, kolebki tanga. Jego „Milonga picaresque”, czyli „szelmowski” w naturze utwór, zakończył bardzo przemyślaną koncepcję koncertu. Dzięki rewelacyjnemu wykonaniu pozostanie on długo w naszej pamięci.
Wiesław PIECHOCKI, Wiedeń, luty 2020
więcej zdjęć jutro. Sorry!