czwartek, 25 kwietnia, 2024
Strona główna > Sport i turystyka > WIESŁAW PIECHOCKI: WIEDEŃSKIE NAZIEMNE BUNKRY

WIESŁAW PIECHOCKI: WIEDEŃSKIE NAZIEMNE BUNKRY

Ten reportaż chciałem dowcipnie zatytułować „FLAKI po wiedeńsku”. Ale zrezygnowałem – z powodu powagi, wręcz grozy miejsca.Stoję pod bunkrem, który fachowo nazywa się naziemny. Co już jest kuriozum, jako że bunkry kojarzymy raczej z budowlami pod ziemią lub zaraz nad nią. A ten bunkier jest olbrzymi, wystaje na wiele pięter. Przy  nim jestem jak mrówka.

Spaceruję po wiedeńskim Augarten, leżącym w samym centrum Wiednia. „Au” to „błonia”, a „Garten” to „ogród”. Zatem już historycznie zaświadczona jest idylliczność tego miejsca. A skąd te moje „flaki”? To skojarzenie wzrokowe  typowo polskie: FLAK to po niemiecku oficjalny skrót od FLugAbwehrKanone”, czyli „działo przeciwlotnicze”.

Kilkadziesiąt lat po zakończeniu II Wojny światowej, w centrum Wiednia widać jak na dłoni te bunkry, na których montowano armaty, działa, haubice, których zadaniem było strącać samoloty aliantów (ZSRR, Wielka Brytania, USA), bombardujących stolicę Austrii. Te ponure budowle, brzydkie jak noc,  szpecą niebywale piękno architektoniczne stolicy. Silny kontrast: piękno Hofburga i szpetota tych betonowych potworów. Dlaczego ich nie rozebrano? O tym za chwilę. Spaceruję pięknymi alejami, między klombami zadbanymi przez ogrodników. Czasem, na horyzoncie alei stoi on – bunkier, jak szara granica. Stop. Piętrzy się, zagradzając zwieńczenie alei, tworząc optyczną kilkupiętrową barierę. Zatrzymaj się turysto – tu jeszcze trwa wojna!

Adolf Hitler, jako strateg, szybko zorientował się w niebezpieczeństwie. Wiedział doskonale, iż Wiedeń jest coraz częściej bombardowany. Już 9 września 1942 roku podpisał rozkaz, nakazujący budowę tych potężnych bunkrów. Kiedy pytano się go, czy nie sądzi, iż to zeszpeci ogólny widok naddunajskiej stolicy i co się zrobi z tym fantem po wojnie, odpowiadał, iż primo obrona stolicy jest przecież priorytetem, a secundo po bardziej niż  pewnym zwycięstwie Rzeszy Niemieckiej, obłoży się potem te wieże marmurowymi płytami. Będą stanowić pomniki chwały dla poległych za ojczyznę żołnierzy niemieckich.

Cały plan spoczął w rękach architekta, wybranego przez Führera. Nazywał się Friedrich Tamms, został doraźnie mianowany przez Hitlera profesorem architektury i prędko wziął się do systematycznego dzieła. Ciekawostką jest fakt, iż 38-letni wówczas architekt nigdy nie był członkiem totalitarnej partii NSDAP.

Zaprojektował sześć sztuk tych bunkrów-wież. Wszystkie są podobne i każdy przedstawia się trochę inaczej formalnie ale nie funkcjonalnie. Najpierw profesor F. Tamms wytyczył taktycznie miejsca, w których miały stanąć wieże z „FLAK-ami”. To było trudne w ścisłej zabudowie urbanistycznej centrum Wiednia. To byłoby trudne też w Berlinie… Dlatego historyczne parki wiedeńskie zagrały tu główną rolę. W parkach było miejsce, aby rozpocząć konstrukcję tych kolosów. Dzięki niemieckiemu architektowi, parki zaczęły swój nowy funkcjonalny strategiczny żywot. Chodzę po jednym z nich – Augarten. Pod moimi butami szeleści żwirek w cieniu lip i kasztanów.

Na planie Wiednia wytycza się imaginacyjny trójkąt o bokach plus minus 2-2,5 km. W środku teoretycznego trójkąta stoi katedra św. Stefana, znana dobrze  wszystkim turystom, którzy kiedykolwiek przybyli do stolicy Austrii, aby ją podziwiać. Katedra stanowiła swoiste kryterium ulokowania bunkrów. W każdym rogu trójkąta zbudowano jedną parę bunkrów, czyli w sumie jest ich sześć (2 x 3). I do dzisiaj mogą być oglądane przez turystów z całego świata! Architekt Tamms kierował się myślami ku średniowiecznym zamkom, bastionom. One go inspirowały. Oczywiście te nowoczesne budowle miały inną infrastrukturę i służyły głównie obronie przeciwlotniczej.

Te wieże wyglądają dziś jak olbrzymie szare, brudne torty z „kołnierzem” pierścieniowatym wysoko, gdzie umieszczano gniazda dział przeciwlotniczych, potrafiących przy dobrej pogodzie razić pociskami samoloty do wielu kilometrów. Każda budowla ma 55 m wysokości – to już jest 1/6 wysokości Wieży Eiffela! Każda wieża ma od dołu do pierścienia betonowego 2 m grubości litego żelazobetonu, a od piętra z armatami do szczytu 7 m grubości! Solidność materiałowa niemieckiej produkcji. Właśnie ta wysoka solidność budowy jest do dziś wielkim problemem. Było wiele projektów jak zużytkować te „FLAK-i”, jak je zaadaptować – lub zburzyć. Obliczono skrzętnie, że aby je zburzyć, należałoby zainwestować tyle środków i sił przerobowych, iż jest to nieopłacalne.  Jak   na razie zrezygnowano z „wyburzenia” sześciu naziemnych bunkrów. Zamysł nielukratywny. Ale do dziś różne firmy nadsyłają wiele oryginalnych projektów jak pozbyć się wreszcie tych upiorów przeszłości.

Tu w Augarten, gdzie jest jeszcze piękny pałac ze słynnym Muzeum Porcelany oraz inny pałac, siedziba chłopięcego chóru „Wiener Sängerknaben”, stoję przed jednym z sześciu kolosów. Jest największy z serii. Otoczony siatką i drutem kolczastym. Nie można podejść bliżej. Bunkry są własnością miasta. Zbudowano tu w czasie wojny specjalną bocznicę kolejową, korzystającą z istniejącej linii tramwajowej. Budowa trwała od lipca 1944 do stycznia 1945. Kiedy bunkier był gotowy, mieścił w sobie pomieszczenia jako schron dla okolicznej ludności – nawet do paru tysięcy ludzi na kilkunastu piętrach.. Był to kolejny przykład szaleństwa Hitlera. Armia Czerwona zbliżała się wielkimi krokami, samoloty alianckie bombardowały falowo nie tylko Wiedeń. Ale w Berlinie wierzono w ostateczne zwycięstwo. Nad Dunajem powstawały bunkry.

Za kilka miesięcy, wiosną 1945, twierdza Wiedeń, mimo „FLAK-ów”, padnie. Muszę wysoko zadzierać z dołu głowę: widzę nad pierścieniem wyrwę w betonie. Zatem samoloty potrafiły uszkodzić strukturę budynku, obliczoną na nienaruszalność. Wtedy wewnątrz bunkrów były  klatki schodowe,  windy do transportu armat, amunicji i żołnierzy, szpitale dla rannych, schrony, kotłownia,  przy stosunkowo minimalnym oświetleniu okiennym z zewnątrz. To właśnie przypomina bastiony, fortece i zamki średniowieczne – małe otwory w betonie. Patrzę na kolosa parę metrów ode mnie. Ktoś wymalował wielki napis po angielsku na betonie „NEVER AGAIN”, czyli „Nigdy znowu, ponownie (wojny)”. Przychylam się do hasła pacyfistów. Wystarczy, iż 150 000 ton tego brzydkiego  bunkra uciska ziemię już tyle lat symbolicznie pod sobą. Biedna ziemia…

Poza parkiem (1+2) Augarten, inna para wiedeńskich bunkrów stoi (3+4) w Arenbergpark, gdzie dookoła niego bawią się na trawie małe dzieci na placach zabaw. Dzieciaczki nie znające wojny biegają i huśtają się niemal w wiecznym cieniu bunkra, zważywszy na wspomniane wymiary. A ostatni trzeci duet bunkrów stoi (5+6) w Esterházypark. Tam z jedynego bunkra zrobiono użytek. Dla turystów udostępniono ten obiekt. Zaadaptowano go, nazwano „Haus des Meeres”, czyli „Dom Morza”. Na wielu piętrach rozmieszczono tam bardzo udane akwarium. Jest to atrakcja szczególnie dla dzieci. Byłem tam z wnuczkiem, podziwiającym zza grubych szyb efektowne ryby, egzotyczne  żółwie, śliskie węże. W specjalnie chłodzonych salach mieszkają tam człapiąc zabawne pingwiny – w centrum Wiednia! Są tam też w pomieszczeniach wokół parteru sekcje dla egzotycznego ptactwa. Tam ciągle coś fruwa nad głową. Po egzotycznych drzewach skaczą zwinne małpy. Wjechawszy windą na najwyższe piętro „Domu Morza” możemy posilić się w restauracji, wyjść na były pierścień betonowy i z tego balkonu okolonego grubym szkłem nasycić się wspaniałą panoramą Wiednia.

Coraz bardziej odchodzi do annałów historyczny fakt, iż te bunkry budowane były przez jeńców wojennych z wielu krajów, schwytanych wrogów Trzeciej Rzeszy. Wycieńczeni fizycznie, zbuntowani psychicznie, budowali z przymusu jeszcze jeden dowód szaleństwa ideologicznego. Przymierali głodem, marząc o powrocie do ojczyzny. Ginęli pod jarzmem niemieckich nazistów, nienawidząc ich ideologii. Dlatego, myśląc o ich ofierze, poświęceniu, katordze, zgonach, nie nazwałem tego tekstu kulinarnie „FLAK-i po wiedeńsku”. Ofiarom nazizmu należy się wieczny hołd, jak wszystkim niewolnikom wszystkich epok nie znających wolności.

Wiesław PIECHOCKI, Wiedeń, maj 2020