Zuletzt bearbeitet 31.03.2015 11.00


Zuletzt bearbeitet 12.12.2015 16.02
70 lat temu urodził się Rafał Wojaczek - rozmowa m.in. z Jadwigą Hafner

Artykuł ukazał się w Gazecie Wyborczej 5-6.12.2015

 

Małgorzata I. Niemczyńska 

Gazeta Wyborcza, 05.12.2015

Rafał Wojaczek chciał tylko sprawdzić, jak jest po drugiej stronie, i szybko wrócić. Raz się nie udało. Poślizgnął się.

Jaga zapamięta, jak stanął wtedy w drzwiach. We Wrocławiu, w ówczesnym empiku. Prawie dwa metry wzrostu, gładka koszula, przykuse spodnie. Ręce jak ramiona wiatraka zawsze trochę mu przeszkadzały. Krótkie włosy, wydęte usta. Wyglądał jak duże dziecko.

 "Tak mnie strasznie brzuch boli" - powiedział.

 "Co się stało?" - spytała.

Koszulę zadarł takim gestem, jakby unosił kurtynę. Brzuch miał cały pocięty.

 "Pisałem wiersz o bólu. Jak można pisać wiersz, jak się tego nie czuje?".

***

Od czasu do czasu/ by sprawdzić/ czy żyję jeszcze/ szpilką się nakłuwam/ a do wnętrza czaszki/ wprowadzam świderek// Ale/ albo te sposoby/ są zawodne/ albo już nie żyję.

***

 Ta historia mogła pozostać w człowieku.

 Myślę o tym, siedząc w zawalonym książkami mieszkaniu Jadwigi Hafner w Wiedniu. Gospodyni jest działaczką polonijną i redaktorką, ma 66 lat. Pijemy kawę, w telewizji leci "Ojciec Mateusz", wokół nas kręci się kot. Kilkanaście godzin temu jej nie znałam. Wieczorem przyszła do teatru (mogła nie przyjść, była zmęczona, mnie mogło nie być w Wiedniu). Staliśmy w większej grupie, rozmawialiśmy o bzdurach.

 Jaga nagle rzuciła: - Rafał Wojaczek zawsze mi mówił...

 Nie pamiętam nawet, jak się to zdanie kończyło. Zrobiłam taką minę, że zaczęła mi tłumaczyć, kim był Rafał Wojaczek. Minęła chwila, zanim zdołałam z siebie wydusić, że wiem.

 - Muszę zacząć od Ernesta Dyczka - mówi mi teraz. - Poznałam go, jak miałam zdawać maturę. Cztery lata byliśmy razem. On był poetą, wprowadził mnie w środowisko. Tak, we Wrocławiu. Zabierał mnie na literackie zjazdy.

 Jaga, uczennica technikum księgarskiego, pomagała pilnować w empiku - jak potocznie nazywano Klub Międzynarodowej Prasy i Książki - żeby na kiermaszach nie ginęły tomiki. Poeta Stanisław Dróżdż pokazał jej jakiegoś dryblasa: "Ten pan też jest poetą, ale kradnie książki. Specjalnie proszę na niego uważać". Jaga wzięła to sobie do serca, nie odstępowała na krok. "Słuchaj, dzieweczko - powiedział jej w końcu. - Ja i tak ukradnę tę książkę, ale może dojdziemy do porozumienia?". Doszli. Jaga obiecała odłożyć mu dwie, ale już po zakończeniu wystawy.

 Tak wyglądała jej pierwsza rozmowa z Wojaczkiem.

***

 Śmierć nie znalazła jeszcze/ właściwego wyrazu.

***

 Ta historia tak naprawdę zaczyna się w Mikołowie.

 Rafał Grzegorz Mikołaj Wojaczek przychodzi na świat 6 grudnia 1945 roku o godz. 22.45.

   Ojciec ma na imię Edward. Germanista i polonista, niedoszły teolog, przed wojną uczył w gimnazjum. W czasie wojny trafił do Dachau. Obóz zamieniono na przymusowe roboty, z których udało mu się uciec. Po wojnie jest nauczycielem w liceum. Czasem używa laski, z laską się nie dyskutuje.

 Matka - Elżbieta z domu Sobecka - jest anglistką i romanistką. Inteligentna, łagodna, cierpliwa.

 Tylko raz na długi czas coś nagle w niej pęka. Jak wtedy, gdy zdejmuje strzelbę ze ściany i mierzy w męża, który wraca z pijatyki.

 Rafał ma brata Piotra, starszego o 12 lat. Siostry nie zdąży poznać - umiera przed jego narodzinami, przeżywszy tylko pięć i pół roku. Jeden z późniejszych kolegów Wojaczka zapamięta, jak czasem przystawał na ulicy i mówił: "Moja siostra, siostra mnie znowu woła". Półtora roku po Rafale urodzi się Andrzej. Mieszkanie przy ul. 1 Maja (dziś Jana Pawła II) rodzice dostają tuż przed przyjściem na świat przyszłego poety. Po jego śmierci będzie się tu mieścił Instytut Mikołowski.

 Mały Rafał najbardziej lubi jeść ciastka - niby nic specjalnego. Ale jest przy tym maniakalnie schludny. Ubranie musi mieć nieskazitelne, kąpie się codziennie, ręce myje nawet kilka razy na godzinę. "Rafuś, czy ty nie przesadzasz z tą higieną?" - dziwi się matka. Lubi majsterkować, z czasem pochłonie go fotografia. Ulubione przedmioty? Matematyka, fizyka i chemia. Ma fenomenalną pamięć. Chętnie podsuwa bliskim książki, żeby sprawdzali, czy się nie pomylił, recytując z głowy całe rozdziały. W ruchach jest za to niezgrabny od zawsze. Gdy chłopaki grają w piłkę, nikt go nie chce w drużynie.

 I jeszcze jedna rzecz: te jego cmentarze. Elżbieta: "Gdziekolwiek jechał, zawsze je zwiedzał. Nawet późnym wieczorem przychodził nagle do mnie i prosił: Mama, chodź, pójdziemy na cmentarz!. Wtedy ja: Rafałku, Rafuś, ja nie chcę, ja nie lubię.... Kiedy jednak odmawiałam mu, nalegał: Przecież cię o to proszę. No i szłam, bywało, bo on chyba musiał to robić, czułam, jak matka czuje, że to nie są jakieś wymysły czy głupstwa".

 Już na świadectwie z pierwszej klasy podstawówki Wojaczek nie ma oceny z religii.

 W szóstej dostaje na korytarzu szkolnym policzek od katechety.

***

 To jest kiełbasa/ to jest moja matka jadalna// (...) Teraz ja jestem głodny/ a moja matka wisi// Więc wpatruję się w wystawę/ i czuję/ jak mi cieknie/ ślina i sperma.

O, Rafuś!, czyli jak Krzysztof Siwczyk dostał rolę Wojaczka

***

 - Później się okazało, że starszy brat Rafała, inżynier, mieszka blisko mnie - Jaga wraca do Wrocławia. - No i jak szedł od niego, to wpadał do mnie - przeważnie cały pokrwawiony. Chodził pijany, brat go nie wpuszczał, to właził przez okno. Piotr go przez to nie znosił. To był bardzo uporządkowany człowiek. Rafał wpadał więc do mnie na jakąś kawę czy winko, bo babcia dobre robiła, siadywaliśmy na ławce pod wiśnią. Szklanki takie piękne, duże.

 Jako jedyny z najbliższej rodziny Piotr jeszcze żyje. Nie zgadza się na wywiady o bracie. Udaje mi się znaleźć tylko jego krótką wypowiedź: "Ja do dzisiaj właściwie nie wiem, dlaczego Rafał wybrał Wrocław. Być może uważał, że będzie miał we mnie jakieś oparcie? I zapewne je miał. Powiadam: zawsze, gdy był w potrzebie, to do mnie trafiał. A jednocześnie chciał mieć dużo swobody - i ja mu tej swobody nie krępowałem. Pierwsze miesiące były spokojne. Ale potem zaczęły się jego kontakty z wrocławskim środowiskiem twórczym. I taki był też początek osobistej tragedii Rafała. Zaczął pić. Oto zarzewie mojego z nim konfliktu, bo ja żadną miarą tego nie aprobowałem. Nazwijmy to wyraźnie: nie godziłem się z jego alkoholizmem! Przecież kilkakrotnie zaszywano mu esperal, a on go sobie - na żywca - wydłubywał. Więc powiadam: tego nie aprobowałem. Cóż, usamodzielnił się wtedy i zamieszkał oddzielnie".

 To wszystko.

 - Andrzej, młodszy brat, był aktorem - mówi Jaga. - O ile Piotr w ogóle nie był do Rafała podobny, o tyle Andrzej był prawie jak bliźniak. Wysoki też taki. Raz mi Rafał powiedział: "Wiesz, Jadwiga, co ja najbardziej lubię? Jak jesteśmy z Andrzejem na morzu, jest sztorm, a my się tłuczemy". Aż cała łódka chodziła! To było takie szarpanie się dla zabawy. Obaj kochali żeglować, kochali siebie bardzo. Rozumiem to, sama mam dzieci.

 - A ile? - pytam.

 - Dwoje. Córka Izabela, syn Rafał - po Wojaczku. Wiele mu o nim opowiadałam i swoją narzeczoną, dziś żonę, zapewniał, że Rafał był jego chrzestnym. Musiałam mu uświadomić, że urodził się parę lat po jego śmierci, więc takiej możliwości nie było. Zasmucił się.

 Mnie Rafał traktował jak młodszą siostrę. Jak miałam mieć egzamin z łaciny, której nie lubiłam, powiedziałam, że mam w nosie, nie pójdę, niech dostanę dwóję. I wtedy Rafał tak fajnie do mnie przemówił: "Słuchaj, Jadwiga, ty chcesz pracować z książkami. Pamiętaj, że źródła literatury polskiej to łacina. I ty musisz umieć do tych źródeł dotrzeć. Jak nie dotrzesz, to guzik będziesz wiedziała o literaturze". Zrobił mi taki wykład, że nauczyłam się, zdałam na cztery i do widzenia.

 Stanisław Bereś we wstępie do książki "Wojaczek wielokrotny" pisze o Rafale: "Próbował studiować polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale nie zaliczył nawet jednego semestru, bo nie chodził na łacinę".

***

 Uczciwe społeczeństwo, które mnie wyklucza,/ Nawet nie wie, jak wielu głosów w sobie słucham,/ Prawdziwy naród mając u siebie we krwi.

***

 Po raz pierwszy Wojaczek usiłuje się zabić w kwietniu 1962 roku. Ma 16 lat. Miesiąc wcześniej został zarejestrowany w poradni antyalkoholowej. Podczas nieobecności rodziców odkręca kurki od gazu, wchodzi do wanny, przecina żyły na przegubach obu rąk. Być może chciał to zrobić już wcześniej. Ta próba jest jednak pierwszą potwierdzoną.

 Jesienią tego samego roku w Harcerskim Ośrodku Wodnym w Wiśle poznaje Stefanię Cisek. Na kilka najbliższych lat dziewczyna staje się jego powierniczką. W jednym z listów pisze jej o kolejnej próbie samobójczej (znów nadgarstki, znów gaz): "Obraz był ładny- kałuża krwi, coraz więcej jej było i ciągły syk ulatniającego się gazu. Cisza potem dziwna uderzyła - kiedy gaz już się nie ulatniał - a ja patrzałem się w sufit, przywiązany do stołu operacyjnego".

 Do piątej klasy Wojaczek jest wzorowym uczniem. Oceny psują się stopniowo. W dziewiątej widać już poważny kryzys. Rafał wdaje się w konflikty z nauczycielami. Jest bezczelny, ale bez trudu rozwiązuje zadania, więc niewiele mogą mu zrobić.

 Edward twierdzi, że jest dla nich za mądry. W Kędzierzynie-Koźlu, gdzie uczy w liceum wieczorowym, ma małe mieszkanie. Bierze syna do siebie.

 Bogusław Kierc, biograf Wojaczka, napisze: "Pokój ojca przypominał celę klasztorną, wyposażony w metalowe łóżko, stół i krzesło. Wspólne bytowanie obu Wojaczków stanowiło jedną z najcięższych prób i dla ojca, i dla syna. Ale matura została uratowana. Z ojcowskimi i synowskimi uczuciami było gorzej. A nawet całkiem źle".

 Studia w Krakowie kończą się dla Wojaczka nie tylko oblaniem łaciny. Doktor psychiatrii Leonard Finger wpisuje mu w kartę zdrowia: "Nie może studiować na żadnej wyższej uczelni. Psychopatia".

 We wrześniu 1964 roku Rafał jedzie do Wrocławia, wprowadza się do Piotra. Kilka dni później próbuje się zabić. Znów pisze do Stefy: "Ręka (lewa) w bandażach, uszkodzone naczynia krwionośne, coś nie w porządku z płucami po dużej porcji gazu - plon jednego dnia, ośmiu godzin przerwy w życiorysie... Doszło do tego, że boję się siebie samego".

 Pracuje jako dyspozytor samochodowy w Miejskim Przedsiębiorstwie Oczyszczania, ale tylko przez dwa tygodnie. Od brata wyprowadza się już po dwóch miesiącach. Czynsze w kolejnych pokojach sublokatorskich idą na rachunek taty. Niewielkie honoraria, jakie zaczyna dostawać od czasu debiutu w grudniu 1965 r., najczęściej przepija. Rzadkie stypendia i nagrody też.

 Edward: "Zmieniał mieszkania dość często, a ja oczywiście opłacałem je przez te wszystkie lata. Co miesiąc telegraficznie wysyłałem mu pieniądze na czynsz i inne rzeczy. Nawet go ubierałem. I tak przez pięć lat. Sprawiał mi dużo kłopotów, także moralnych... Uważałem go za wielkiego egoistę, ponieważ z łatwością wykorzystywał moją i matki słabość".

 Rafał pisze do Stefy: "Wieczorem słychać, jak chrzęszczą przemielane w wielkich żarnach ludzkie kości; gwiazdy spadają, szczekają psy".

***

 Jaga:

 - Kiedyś siedzę w empiku, przychodzi Rafał: "Jadwiga, chodź, idziemy na spacer". Było gorąco, lato, idziemy Świerczewskiego, dziś to Piłsudskiego. Tam był taki placyk i bar ze stolikami na zewnątrz. "Tu sobie siądziemy. Co pijesz? Przyniosę ci wodę". Przyniósł. "A ja zaraz wrócę" - mówi. Patrzę, a on nie wchodzi do lokalu, tylko idzie do kiosku Ruchu. Za chwilę wraca z butelką wody brzozowej. To też było znane, że jak miał cug, potrafił pić wszystko. Ja oczywiście: "Rafał, co ty wyprawiasz? Po co ci to?". On na mnie popatrzył i mówi: "Widzisz tam na rogu tę lampę?". "No, widzę". "Ale ty ją widzisz jednowymiarowo. A jak ja się napiję tej brzozowej wody, to widzę ją z każdego punktu: z tyłu, z góry, od środka". "A potrzebne ci to widzenie?" - coś takiego głupiego powiedziałam. "Ja po prostu lubię wszystko widzieć w stu procentach".

 O alkoholowych ekscesach Wojaczka nie brakuje opowieści. Najsłynniejsza jest chyba ta z października 1967 r. Rafał koniecznie chce się dostać na bankiet z okazji spotkania pisarzy Wrocławia i Drezna. Nie ma jednak wymaganej legitymacji Związku Literatów Polskich. Wiesza portiera klubu na wieszaku i pijany wdziera się na salę. Tam dopada Zbigniewa Kubikowskiego, prezesa oddziału ZLP, który właśnie konwersuje z kolegami z NRD. Przekłada go sobie przez kolano i wymierza mu kilka klapsów. Dwa miesiące spędza potem w areszcie przy ul. Fiołkowej 38.

 Wojaczek wybija ciałem szybę w Klubie Dziennikarza.

 Wojaczek samookalecza się szklanką w restauracji Ratuszowa.

 Wojaczek policzkuje portiera w empiku.

 Wojaczek prowokuje bójkę w Domu Pracy Twórczej "Astoria" w Zakopanem.

 Wojaczek tnie się żyletką po wieczorze poetyckim w Jeleniej Górze.

 Itd.

***

 Znów miękkie żony bohaterów/ Rany lizały im cukierek// Piersi dawały ssać z radości/ Zjadały nawet ich odchody// I dobrze było lecz minęło/ Głód zjada mięso kości nerwy.

***

 W maju 1965 r. Wojaczek trafia na dwa tygodnie do Kliniki Psychiatrycznej we Wrocławiu. Anna Kowalska, zwana Hanką, odbywa tam wtedy staż pielęgniarski. Gdy osiem miesięcy później biorą ślub, kobieta jest w ciąży. Jeszcze zanim urodzi się dziecko, Rafał poznaje Teresę Ziomber. Zaczyna się ich przeszło trzyletni związek. Hanka, która pracuje teraz w Obornikach Śląskich, przyjeżdża do Wrocławia i grozi samobójstwem. Próbuje otruć się luminalem. Wojaczek rozpowiada o śmierci żony i urządza w PAX-ie stypę z kolegami. Kupuje kiełbasę i wódkę.

 Z córką Dagmarą, która przychodzi na świat 15 czerwca 1966 r., nie będzie utrzymywał kontaktu.

 "Rafał nigdy tego dziecka nie widział, a obowiązki alimentacyjne załatwiała za niego mama - powie Teresa po latach. - Młodość jest okrutna, zaborcza, agresywna. Mnie to specjalnie nie interesowało. Był ze mną. Wiedziałam, że tamten związek jest skończony. Nastąpił rozwód".

 Oni się poznają w empiku. O dwa lata starsza Teresa przesiaduje tam z koleżankami. Rafał przychodzi w jasnym, lekko zmiętym trenczu, z którego kieszeni wystaje numer "Poezji" z jego debiutanckimi wierszami. Siada zawsze tak, żeby je widzieć. Któregoś razu rzuca jej na stolik kartkę z cytatem z Franza Kafki: "I może nie to jest miłość, że jesteś mi tym, co najdroższe. Miłością jest to, że ty jesteś tym nożem, którym w sobie grzebię". Teresa najpierw się śmieje. Potem przestaje - na lata.

 "To były niemal nieustające gody, ciągłe uwodzenie" - powie.

 Ale obserwujący ich z boku Dyczek stwierdzi, że wyglądało to raczej na związek sadysty z masochistką.

 Na pewno często się kłócą. Ona mu ciągle grozi zerwaniem, on raz wyskakuje po tym przez okno. Z drugiego piętra. Ma zwichniętą kostkę. Teresa zapamięta, że mały palec. "Wszystko, co z nim związane, było tragiczne i komiczne jednocześnie" - wspomni. Innym razem Rafał pisze na kartce testament: "Wszelkie prawa do moich książek należą do Teresy Ziomber". To szantaż. Dziewczyna ma wiedzieć, że jeśli z nim zerwie, on coś sobie zrobi. W 1968 r. składają papiery w urzędzie stanu cywilnego, ale Teresa je wycofuje w przypływie złości, drze na kawałki i obsypuje nimi niedoszłego męża. Do tematu ślubu nie wracają więcej.

 Po rozstaniu Teresa zakłada rodzinę. Choruje na depresję i schizofrenię. Leczy się psychiatrycznie.

 "On mnie sobą zaraził" - mówi.

***

 Ona mówi, że ją miłość boli/ ten czarny kwiat/ co rośnie w zwięzłej głowie.

***

 Jaga szuka okularów. Czyta mi dedykacje.

 Na tomie "Sezon": "Mojej Jadwidze, ale Ernest, żeby o tym nie wiedział, że ona donosi mi po kryjomu książki z wystawy, mojemu Ernestowi, tu już Jadwiga może wiedzieć, iż on jest mój krajan z naszego Śląska - w dzień taki sobie uroczysty, 5 grudzień '69. RW".

 I druga, na "Innej bajce": "Jadwidze, która nie wiedzieć czemu zawsze całuje mnie i lubi mnie (za co?), która jest i dobra jest dla nas wszystkich, nie mówiąc skromnie o Erneście, jeden za wszystkich RW kreśli się, kłania się, całuje ją w dłoń. Czerwiec '70".

 - Pamiętasz, jak się dowiedziałaś, że nie żyje? - pytam.

 Jaga myśli przez chwilę. - Nie, pamiętam tylko pogrzeb. Przyszło dużo literatów, wartę zaciągnęli, był Tymoteusz Karpowicz. Rafał się ciągle ciachał, zażywał tabletki. Jego śmierć w zasadzie... Całe środowisko uważało, że on wcale nie zamierzał popełnić samobójstwa. Chciał tylko sprawdzić, jak jest po drugiej stronie, i szybko wrócić. Raz się nie udało. Poślizgnął się.

 Matka Wojaczka: "Wiedziałam, że się męczy. Nieraz pytałam: Co ci jest, powiedz, ja ci pomogę, Rafuś.... Ale on nie chciał mówić. Jego wiersze były zupełnie inne niż on. Stawał się w nich obcą mi osobą. Nie tylko smuciły mnie, ale wręcz przerażały. Zapamiętałam jego ostatnie słowa. Zamykając torbę, powiedział tradycyjnie: Rozpieszczasz mnie, mamo. Pożegnaliśmy się, ale odwrócił się jeszcze od drzwi, by powiedzieć: Mamo, nie czas na sentymenty. Nie martw się już o mnie".

***

 10 maja 1971 r. wystawia wieczorem butelkę na mleko. Gospodarze domu przy ul. Lindego 12 po raz ostatni widzą go o godz. 22.

 Na skrawku gazety Wojaczek kreśli ostatni wiersz: "Tardyl - 15, Glimid - 10, Karoten - 5, Phanadorn - 5, Anticol - 5, Thioridazin - 10". W gazecie jest notatka o samobójczej śmierci Tadeusza Borowskiego. Borowski zabił się 20 lat wcześniej.

 Nie wiadomo, czy Wojaczek zażywa dokładnie to, co zapisał. Wiadomo natomiast, że jeszcze chwilę później udaje mu się rzucić popielniczką w ścianę. Do pokoju zagląda Grażyna Lisowska, która mieszka po sąsiedzku. Rafał siedzi na podłodze, opiera się o łóżko, coś mamrocze pod nosem. Kobieta myśli, że jest pijany - jak zwykle. Nie reaguje. Wraca do siebie.

 Andrzeja nie ma wtedy we Wrocławiu. Portierka w domu akademickim nie potrafi przekazać mu wiadomości. Pisze na kartce, po czym mu ją podsuwa.

 "Prawdę mówiąc, czekałem na tę wiadomość od dawna - powie kiedyś Andrzej. - Nie dwa ani nawet nie dwadzieścia tygodni, ale ze trzy lata".

***

 Nie pisz listów do siebie/ kto widział/ pisać listy do zmarłych.

Bibliografia: Rafał Wojaczek "Wiersze i proza 1964-1971" (Biuro Literackie, 2014); Stanisław Bereś, Katarzyna Batorowicz-Wołowiec "Wojaczek wielokrotny: wspomnienia, relacje, świadectwa" (BL, 2008); Bogusław Kierc "Rafał Wojaczek. Prawdziwe życie bohatera" (PWN, 2012); Maciej M. Szczawiński "Rafał Wojaczek, który był" (Książnica, 1999)

 

 

 

Kontakt



Zuletzt bearbeitet 10.10.2013 13.50
Linki