Zuletzt bearbeitet 31.03.2015 11.00


Zuletzt bearbeitet 16.02.2016 08.46
52 książki do przeczytania w 2016 roku…

Ireneusz Iredyński. Listy z więzienia. Wyd. Świat Książki

Magdalena Tulli: Szum. Wyd. ZNAK  

Jerzy Kisielewski: Pierwsza woda po Kisielu. Wyd. Czerwone i Czarne  

Joanna Pruszyńska, Kisiel. Wyd. Twój Styl  

Mariusz Urbanek, Kisielewscy. Jan August, Zygmunt, Stefan i Wacek. Wydawnictwo       Iskry 

Minął styczeń, więc ogłaszam, co przeczytałam. Ale jedno muszę zaznaczyć na początku. Mieszkając poza krajem, czytam i staram się promować, propagować literaturę polskich autorów.

Ireneusz Iredyński. Listy z więzienia.Wybrał i opracował oraz wstępem przypisami i posłowiem oatrzył Marek Sołtysik. Wyd. Świat Książki, Warszawa, 2015, str. 269

Ireneusz Iredyński, człowiek, którego metryka się nie zachowała, głośny pisarz, wielki dramaturg, poeta, scenarzysta, autor tekstów piosenek oraz twórca licznych słuchowisk radiowych był alkoholikiem - a diagnozował trzeźwiej niż stu abstynentów. Napisał setki utworów. Tworzył do końca. Zmarł w 1985 roku.

Masza Iredyńska, artystka malarka, pierwsza żona Ireneusza, powierzyła na wyłączność jego przyjacielowi, Markowi Sołtysikowi, listy od męża, więźnia z wyrokiem trzech lat więzienia za rzekome usiłowanie gwałtu - z więzienia w Sztumie i ze szpitala więziennego w Gdańsku. Skazany Iredyński był już wtedy autorem głośnej short-story Dzień oszusta i opublikowanego dramatu Żegnaj, Judaszu, który wystawiony przez Konrada Swinarskiego okaże się jednym z arcydzieł polskiej dramaturgii. W więzieniu się nie załamał - dzięki pomocy żony, kilku przyjaciół, którzy się nie bali, a także pisarza-dygnitarza, do którego dotarła Masza.

Marek Sołtysik, powieściopisarz, poeta, artysta grafik i malarz, krytyk sztuki, redaktor, wykładowca akademicki, autor kilkudziesięciu książek i słuchowisk, rzeczy i sprawy z listów Ireneusza Iredyńskiego ustawił na tle odchodzącej wraz ze świadkami epoki lat 50. i 60. XX w. Pokazał fajerwerkowo barwne akcenty życia artystycznego w tamtym Krakowie i w tamtej Warszawie, miejsca, których szarość przełamywali twórcy, dziś zaliczani do wielkich. I w centrum opowieści, wokół sceny Teatru Cricot-2 – toczy się burzliwa historia uczuciowego związku siedemnastoletniego, wybitnie inteligentnego Ireneusza i Maszy, utalentowanej studentki dyplomowego roku krakowskiej ASP, wówczas aktorki teatru Tadeusza Kantora.

Magdalena Tulli: Szum.Wydawnictwo ZNAK, Litera nova. Kraków, 2014, str. 188, 4 nlb.

            Ostatnie książki Magdaleny Tulli są jak rodzinno-zbiorowa terapia rozpisana na siedem opowiadań i powieść. Jeśli "Włoskie szpilki" bolały, "Szum" boli jeszcze bardziej.

Tulli przez lata bawiła się literaturą, z wirtuozerią tworzyła afabularne opowieści i wymagające, metaliterackie narracje. "Sny i kamienie", "W czerwieni", "Tryby" ugruntowały jej pozycję jako autorki prozy niedającej się łatwo zaklasyfikować, na pograniczu eksperymentu. "Szum" to jednak kontynuacja pewnego zerwania. Tulli robi tutaj to samo, co dwa lata temu w zbiorze opowiadań "Włoskie szpilki", nagrodzonym Nagrodą Gryfia, nominowanym do Nagrody Nike i Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus. W stosunkowo prosty sposób opowiada rodzinną, wyraźnie autobiograficzną, historię. Historię, która pogrąża w smutku tak głębokim, jak głęboka jest beznadzieja ciemnych popołudni w socjalistycznej Warszawie i bezsensowych przejażdżek tramwajem, które dla zabicia czasu uprawia bohaterka i tak wielkim, jak wielka jest przepaść dzieląca członków rodziny, którzy przed rozpaczą bronią się pustym śmiechem.

Czytelnicy i czytelniczki, którzy znają "Włoskie szpilki", nie będą "Szumem" zaskoczeni. Scenografia jest znajoma, postacie znane. Ten sam chłód przenikający rodzinne relacje i ta sama skrajna samotność pozostawionej samej sobie małej dziewczynki, dorastającej kilkanaście lat po wojnie. Choć "powtórka" jest na początku nieco dezorientująca, zamysł wkrótce staje się zrozumiały. "Włoskie szpilki" przetarły szlak. W "Szumie" trwa wciąż ten sam rytuał odczyniania uroków przeszłości. Tym razem zstępujemy jednak jeszcze głębiej, do kolejnego kręgu rodzinnej krainy lodu i głuchej rozpaczy, po której przewodniczką jest mała, niezdarna dziewczynka, najsłabsze ogniwo w poturbowanym łańcuchu pokoleń.

Warszawa, lata 50.-60. Czas długich lat i śnieżnych zim bez końca, rozświetlanych tylko na chwilę blaskiem choinki, "który byłby uroczy, gdyby go nie gasiło życie rodzinne". Dziwny, szary czas, pełen niedomówień i słów zamkniętych na klucz. Jest tu znany z "Włoskich szpilek" enigmatyczny ojciec-Włoch, ni przypiął, ni wypiął w krajobrazie socjalistycznej stolicy. Jest też niemal nierzeczywisty w zderzeniu z szaroburą Warszawą Mediolan, do którego jeździ się raz na pewien czas odwiedzać rodzinę. Jest szkoła – arena ciągłych upokorzeń i odruchów lepiej lub gorzej tłumionego buntu. Jest wreszcie ciotka-despotka i matka - kompletnie nieobecna, odgradzająca się od świata murem ironicznych spojrzeń,  odcinająca się od dziecka i od kłopotów, które mogłoby sprawić.

Wiele łączy "Szum" z "Włoskimi szpilkami". Ale, w przeciwieństwie do wcześniejszego zbioru opowiadań, scenografia powieści została gruntownie oczyszczona. Tam były tytułowe szpilki, przedmioty, podróże. Tutaj, już od  pierwszych słów, czytelnicy zostają wrzuceni na głęboką wodę rodzinnych relacji. Mało jest świata materialnego wokół, są przede wszystkim członkowie rodziny i ich nagie emocje, przeszłość, która ciągnie się jak "smuga sczerniałej krwi" i obsesja na punkcie normalności, a raczej: terror normalności, przy pomocy którego próbują  wymazać wspomnienia ze "złych obozów", koszmary i widma esesmanów snujących się po Warszawie dwadzieścia lat po wojnie.

Tulli po raz kolejny bierze się w "Szumie" do skrupulatnej i dotkliwej analizy polskiej powojennej  traumy. Przejmująco pokazuje, jak uboczną ofiarą rodzinnej traumy staje się najsłabsze, najbardziej bezbronne ogniwo - mała narratorka-bohaterka, komicznie i tragicznie nieprzystosowana do świata, "zły los" wylosowany na loterii przez rodziców. W jej problemach nie ma przecież, jak powiedziałyby jej matka i ciotka, żadnego związku z przeszłością, żadnej relacji z 'tamtym'. 'Tamto' przecież zresztą oficjalnie nie istnieje, o 'tamtym', zamkniętym pod kluczem wśród innych zakazanych słów i emocji, nie mówi się nigdy.

Tymczasem – w poddanym przez Magdalenę Tulli emocjonalnej wiwisekcji świecie – wszystko, ale to wszystko, jest wciąż utkane z 'tamtego'. To świat pękający od cierpienia, które głęboko przed samym sobą ukrył. Na pierwszy rzut oka solidny, jest uniwersum mocno kalekim i gotowym się rozsypać w dowolnym momencie. Do ojca, który walczył we włoskiej partyzantce, przychodzą nocami esesmani z ciemną dziurką pośrodku czoła, a podłoga z solidnej bukowej klepki, w rzeczywistości kryje w sobie niewidoczne otchłanie przez które matka może przy odrobinie nieuwagi spaść wiele pięter w dół prosto na plac apelowy. W takim świecie nie można mieć dzieciństwa, bo taki świat nieuchronnie ograbia z 'tych kilku lat nieśmiertelności' i niewinności.

We "Włoskich szpilkach" i "Szumie" Magdalena Tulli przejmująco opisała kawał intymnej polskiej historii. Sportretowała świat nieuleczalnie poharatany przez historię, w którym losy wszystkich rodzin przy bliższym spojrzeniu okazują się poplątane, a kamienie win i balony krzywd są udziałem wszystkich – a także ich dzieci i wnuków. Jest tu jednak miejsce na nadzieję. Emocjonalna i głęboko ludzka siła powieści Tulli tkwi w tym, że "Szum" nie zatrzymuje się na przeszłości. Perspektywa stopniowo dojrzewa, podobnie jak sama bohaterka-narratorka.

Zamknięciem traumatycznego cyklu jest klasyczna skądinąd scena obrad sądu, 'najniższego trybunału', który zbiera żywych i umarłych, by mogli sobie wybaczyć. Tak domyka się terapia-rytuał. Przebaczenie – mimo że nikt nie przeprasza - okazuje się możliwe, 'umrze w nas ofiara'. A ta umiera, kiedy ujawni się pełna historia, kiedy pojmiemy rozmiar kłębowiska win i krzywd, w który wplątał się nasz własny wątek.

"Szum" ma tym większą siłę rażenia, że operuje zarówno na realistycznym, jak i fantastycznym poziomie. Narracja podąża za dziecięcą wyobraźnią małej bohaterki i obsesjami ocaleńców, akcja niby dzieje się w powojennej Warszawie, ale osuwa się co i rusz w inne, zagadkowe rejony. To, co wyparte, narzuca swoją logikę, zaludnia powieść postaciami z pogranicza bajki i koszmaru, mówiącymi i wypchanymi zwierzętami, esesmanami, których karmi się cukrem, widmami ofiar i katów, snami. Opowieść Tulli, zwodniczo prosta, działa więc niemal podprogowo.

To głęboka i bardzo intymna książka, która wydaje się rezultatem długiej osobistej podróży. Ale "Włoskimi szpilkami" i "Szumem" Magdalenna Tulli domknęła dużo więcej niż tylko własną historię.

Autorka recenzji: Aleksandra Lipczak, październik 2014

Jerzy Kisielewski: Pierwsza woda po Kisielu.Wydawnictwo: Czerwone i Czarne,Warszawa, 2014, str. 320

"Pierwsza woda po Kisielu" Jerzego Kisielewskiego zdobyła tytuł Książki Roku 2014 Warszawskiej Premiery Literackiej. Wręczenie nagrody odbędzie się 23 czerwca w warszawskim Klubie Księgarza.

W "Pierwszej wodzie po Kisielu" dziennikarz Jerzy Kisielewski, syn słynnego Kisiela, opowiada o niezwykłym domu rodzinnym, przez który przewinęły się największe polskie osobowości, jak chociażby Gałczyński, Różewicz, Iredyński, Waldorff, ale też różnej maści dziwacy krakowsko-warszawscy. To także niezwykle osobiste wspomnienia o szalonych przygodach z czasów dzieciństwa i młodości, gdy wzorem dla Jerzego Kisielewskiego był jego starszy brat Wacek — pianista z popularnego duetu Marek i Wacek.

"Ojciec stosował wobec nas niekonwencjonalny typ chowu. Jak na liberała przystało, dawał nam wolną rękę. Ani nie sprawdzał zeszytów, ani nie pytał, dokąd idziemy i z kim się zadajemy. Uważał, że dziecko ma prawo do popełniania błędów. Mniejsze dziecko bywało dla Ojca rodzajem eksperymentu. Zgodnie z ukutą przez siebie zasadą: "Rób zawsze drugiemu, co tobie niemiło, aby wypróbować, jak duże są przy tym straty i jak można samemu tego uniknąć", sprawdzał, ile dziecko wytrzyma i jak długo się nie obrazi" — wspomina autor.

Odtwarza też klimat szczególnych miejsc, jak krakowska kamienica przy Krupniczej 22, gdzie autor przyszedł na świat w 1951 r. Od 1945 r. kwaterowani byli tam członkowie Związku Zawodowego Literatów Polskich. Po przeprowadzce do Warszawy rodzina Kisielewskich zamieszkała w al. Szucha pod nr 16 — w "domu wariatów", gdzie pod jednym dachem mieszkali ministrowie, członkowie KC i Rady Państwa, PRL-owscy oficjele wraz z artystami i literatami o poglądach opozycyjnych, a Stefan Kisielewski, wychodząc na spacer po okolicy z psem, zabierał ze sobą numer paryskiej "Kultury", by pożyczyć ją zainteresowanemu koledze — emerytowanemu generałowi MO.

Lokatorzy mieszkania na Szucha mieli świadomość, że wiedli w nim życie na podsłuchu, podobnie jak niektórzy z ich sąsiadów. Należała do nich Zofia Kucówna, która opowiadała autorowi, że podczas niedawnego remontu kamienicy robotnicy znaleźli w stropach mieszkań kilka kabelków prowadzących do jej mieszkania i całe zwoje nad mieszkaniem Kisielewskich.

Jeden z wątków książki dotyczy inwigilacji Stefana Kisielewskiego i jego środowiska oraz represji, jakie spotykały go najpierw w latach 40. i 50. za wygłaszanie niepokornych opinii, a potem po wystąpieniu na nadzwyczajnym zjeździe warszawskiego oddziału ZLP 29 lutego 1968 r., zwołanym po zdjęciu z afisza "Dziadów" Dejmka.

Słowa Kisielewskiego o dyktaturze ciemniaków w polskim życiu kulturalnym szczególnie oburzyły Gomułkę. Służby, które interesowały się Kisielewskim już od 1945 r., tym razem posunęły się do pobicia go: "Stało się to wieczorem na ulicy Kanonii, a dokładnie — w zaułku za katedrą św. Jana. Niczym spod ziemi wyrosło przed ojcem trzech drabów. Jak później opowiadał: - Najpierw wygłosili do mnie przemówienie ideologiczne, a potem powiedzieli: »A teraz, sku....nu, za to dostaniesz«. I zaczęli bardzo fachowo tłuc — pałkami po nerkach i plecach, oszczędzając głowę. Dwóch biło, trzeci patrzył". Po pobiciu Kisiel stracił pracę, miał też zakaz druku.

Joanna Pruszyńska, Kisiel, Wydawnictwo Książkowe Twój Styl, 1997 r. str. 373, 3nlb.

            Zapis rozmów Joanny Pruszyńskiej o Stefanie Kisielewskim z jego najbliższymi znajomymi oraz przyjaciółmi. Obowiązkowa pozycja dla tych, którzy chcą poznać Kisiela przez pryzmat wspomnień ludzi mu bliskich. W książce znajdziemy wypowiedzi między innymi: Władysława Bartoszewskiego, Jerzego Giedroycia oraz Czesława Miłosza. Oprócz zbioru wywiadów w książce znajdziemy także duży zbiór czarno-białych zdjęć, krótki życiorys Kisiela, kalendarium twórczości oraz indeks nazwisk. Wydawnictwo zdecydowanie godne polecenia.

Mariusz Urbanek, Kisielewscy. Jan August, Zygmunt, Stefan i Wacek

Wydawnictwo Iskry, Warszawa, 2015, str. 320, Wydanie drugie, poprawione i poszerzone.

Sięgająca początków XX wieku barwna opowieść o tej inteligenckiej rodzinie, od dawna zanurzonej w polskiej kulturze i naszej bogatej tradycji literackiej. Galerię wybitnych przedstawicieli rodu otwierają Jan August Kisielewski, dramaturg i jeden z założycieli kabaretu „Zielony Balonik", a także Zygmunt, pisarz, radiowiec, z przekonań piłsudczyk – ojciec Stefana Kisielewskiego. Centralną postacią książki jest sam „Kisiel", człowiek wszechstronny: kompozytor, publicysta, pisarz, wybitna osobowość życia politycznego i społecznego, enfant terrible Polski Ludowej. Zainteresowania muzyczne przekazał swemu tragicznie zmarłemu synowi, Wacławowi Kisielewskiemu, znanemu ze wspaniałych koncertów w duecie fortepianowym Marek i Wacek. Obecnie zaś rodzinę reprezentują Jerzy Kisielewski, dziennikarz, i Krystyna Kisielewska-Sławińska, romanistka i tłumaczka.

 O pierwszym z Kisielewskich mówiono „najbłyskotliwszy meteor polskiego teatru”. Zanim oszalał, stworzył tylko dwie sztuki, które zyskały mu miano geniusza. Reszta – nawet to, że był współzałożycielem i pierwszym dyrektorem legendarnego Zielonego Balonika – stanowiła tylko dodatek. Nikt lepiej niż on nie opisał tej szczególnej formacji artystyczno-intelektualnej – krakowskiej cyganerii końca XIX wieku.

 Drugi przez całe życie musiał walczyć z opinią mniej utalentowanego. Nie bardzo mu się to udawało. W dodatku za jego najlepszą książkę uznano tę, w której opisał dzieciństwo swoje i brata. Dopiero po latach doceniono, jak wierny jest w jego powieściach obraz Polski, beznadziejnie oczekującej na wolność, w której nadejście coraz mniej osób wierzy.

 Trzeci ukończył konserwatorium i całe życie komponował. Oprócz tego pisał. Tyrmand uznał, że utwory muzyczne Stefana mogą istnieć lub nie – i jemu, i całemu światu są obojętne. Gdyby natomiast zrezygnował z napisania jakiegokolwiek tekstu, w świecie czegoś z pewnością by zabrakło. Dawniej bez jego felietonów niełatwo było wytrzymać absurdy PRL, dziś bez jego publicystyki jeszcze trudniej zrozumieć twór, jakim była Polska Ludowa.

 Czwartego uważano za wielki talent pianistyczny. Został artystą variétés i wraz ze swoim partnerem zrobił jedyną w okresie PRL prawdziwą karierę na Zachodzie. Ale najbardziej pasjonowała go polityka. Powtarzał, że przed nim był już pianista, który został premierem wolnej Rzeczypospolitej. On będzie po Ignacym Janie Paderewskim następny. Nie doczekał rewolucji 1989 roku.

 

 

 

Kontakt



Zuletzt bearbeitet 10.10.2013 13.50
Linki