Zuletzt bearbeitet 31.03.2015 11.00


Zuletzt bearbeitet 19.02.2016 11.20
Cezary Michalski: Życie Wałęsy jako igrzyska Kaczyńskiego

 

 

 

 

Lustracja stała się sądem ostatecznym w wykonaniu cyników, fanatyków i oportunistów.

Polecam ciekawy artykuł.

Osiemdziesięcioparoletnia wdowa po generale Kiszczaku – nie wiadomo, czy z rozgoryczenia, czy sprowokowana, czy ze starczego braku czujności, której życie w państwie PiS coraz więcej wymaga – pomogła Jarosławowi Kaczyńskiemu odpalić najbardziej efektowną racę w jego karnawale. Papiery na Lecha Wałęsę.

Faktyczna siła huku i jasność rozbłysku tej racy wynikają z faktu, że cała dyskusja na temat przeszłości Wałęsy od początku była prowadzona źle. Przez obie strony.

Wrogom Wałęsy od samego początku nie chodziło w tym sporze o prawdę - ani o życiu Wałęsy, ani o życiu Polaków w PRL. Chcieli Wałęsę „dopaść”. Chcieli go „dopaść” dawni jego konkurenci do władzy w pierwszej „Solidarności” i do mołojeckiej sławy – Wyszkowski, Gwiazda. Też bohaterowie, ale trochę mniejsi, czego nigdy nie potrafili znieść. Ale „dopaść” Wałęsę chcieli zawsze także zwyczajni oportuniści. Znam takich z bardzo bliska, z kontaktów osobistych, zawodowych, nawet rodzinnych. Wkurzeni pod koniec lat 70. i w latach 80. na Wałęsę, Michnika, Kuronia, Niesiołowskiego, Komorowskiego, Frasyniuka, Piniora... – bo wszyscy ci ludzie swoim bohaterstwem obnażali ich oportunizm, także przed ich własnymi zbuntowanymi dziećmi. Dzisiaj ci sami PRL-owscy oportuniści czytają Cenckiewicza, aż im ślinka cieknie. I przylepiają się do ekranów PiS-owskiej telewizji w oczekiwaniu na nowe lustracyjne rewelacje, bo to jest ich kolejne (mam nadzieję, że już ostatnie) zwycięstwo nad Wałęsą, Michnikiem, Kuroniem, Niesiołowskim, Frasyniukiem, Piniorem.

Także jednak obrońcy Wałęsy popełniali w tej dyskusji błąd. Do samego końca nie chcieli przyznać, że on był kiedyś „Bolkiem”. Właśnie dlatego, że wcześniej (i później) był bohaterem, że w grudniu 1970 roku walczył i został złamany. I mimo tego, że został złamany, odzyskiwał później „postawę wyprostowaną”, aż po jego najwspanialsze dni jako lidera pierwszej „Solidarności”, a potem więźnia Arłamowa. Na tak skomplikowaną prawdę (w PRL-u powtarzającą się często) o biografii Wałęsy nikt nie był gotowy.

Głosy takie jak choćby profesora Andrzeja Friszke - który już jakiś czas temu na łamach „Newsweeka” opowiedział po prostu tę prawdę o złamaniu Wałęsy i o jego walce - były w tym sporze rzadkością. Do samego końca wielu obrońców Wałęsy powtarzało, że wszystko zostało zmyślone i spreparowane, że Wałęsa nigdy nic nie podpisał, nie był „Bolkiem” nawet przez jeden dzień. Jako wiarygodnych świadków używano w tym sporze nawet dawnych oficerów SB, którzy potwierdzali wersję, o której wiedzieli świetnie, że nie była prawdziwa.

Sąd ostateczny zamiast clearingu

Dziś jednak, kiedy po raz kolejny zaczyna się sąd nad Wałęsą, coraz lepiej rozumiem przyczynę tego błędu jego obrońców. Widzę też swój własny błąd, kiedy broniłem lustracji jako procedury clearingowej (sprawdzającej przeszłość polityków i urzędników państwowych), ograniczonej do najwyższych organów władzy, która w swojej części „edukacyjnej”, przeznaczonej „dla wszystkich”, da Polakom wiedzę, wcale nieoczywistą, o konsekwencjach nieposiadania własnego państwa „przez tak liczne wieki”. O ranach, jakie brak własnego państwa wyrządził temu narodowi, o ludziach poddanych największemu możliwemu naciskowi, którzy właśnie dlatego, że walczyli, bywali łamani. A potem musieli toczyć walkę jeszcze trudniejszą, zarówno o Polskę, jak też o własną godność. W wyniku braku własnego państwa najodważniejsi Polacy - od Mickiewicza i Brzozowskiego, po dzieciaki w 1946 roku, dzieciaki w 1968 roku, po młodych robotników w grudniu 1970 i dzieciaki z lat 80. – jako pierwszych „dorosłych” w swoim życiu, zamiast fajnych nauczycieli czy profesorów, spotykali Nowosilcowa, agentów carskiej Ochrany, funkcjonariuszy UB i SB.

Jednak to ja się w sporze o lustrację myliłem. Lustracja w Polsce nie stała się procedurą clearingową, nie stała się też źródłem wiedzy o wartości własnego państwa i konsekwencjach jego utraty. Lustracja stała się w Polsce sądem ostatecznym w wykonaniu cyników, fanatyków i oportunistów. Jarosław Kaczyński jest w tej grze cynikiem, Bronisław Wildstein fanatykiem, a prokurator Piotrowicz oportunistą. Kryże czy Piotrowicz sądzili i skazywali opozycjonistów w latach 70. i 80. I także dzisiaj, pod rządami Kaczyńskiego, oni i ludzie tacy sami jak oni znów skazują Wałęsę, polską demokrację i polską Konstytucję. I znowu robią dzięki temu swoje oportunistyczne kariery.

W każdym normalnym kraju Wałęsy nie trzeba by nawet bronić. McCain, ponieważ walczył, został przez wrogów złapany, a potem złamany. Występował na organizowanych przez komunistów konferencjach potępiając „amerykański imperializm”. Wrócił jako bohater, dopiero Donald Trump, który zamiast walczyć trzepał kasę i pokładał się w łóżkach z kolejnymi blondynkami, kiedy McCain go nie poparł (przeciwnie, uznał Trumpa za największe zagrożenie dla amerykańskiego państwa), zaczął z McCaina szydzić, że ten „dał się złapać” i w ogóle „był miękki”. Szyderstwo Trumpa z McCaina to dla mnie to samo, co książki Cenckiewicza o Lechu Wałęsie albo dzisiejszy sąd ostateczny nad „Bolkiem” w wykonaniu formacji politycznej, której jurystą jest prokurator Piotrowicz, a wcześniej był sędzia Kryże. Przy ślince cieknącej z ust Agnieszce Romaszewskiej, Maciejowi Chmielowi (który poza „smakiem” ma jeszcze z tego stanowisko dyrektora TVP S.A.), Piotrowi Skwiecińskiemu i wielu, bardzo wielu innym.

Władca karnawału

Najśmieszniejszy (i najbardziej ponury) jest jednak sam Kaczyński, władca tego karnawału i jego beneficjent. Tam gdzie prawicowi chłopcy i prawicowe dziewczęta dostają orgazmu, on zupełnie na zimno liczy zyski i straty. Wycisza sprawy, które mu się nie opłacają, a te, które mu się opłacą, każe nagłośnić. On od zawsze wiedział – także jako minister w kancelarii Wałęsy mający dostęp do wielu materiałów dotyczących „Bolka - że Wałęsa został złamany w grudniu 1970, a potem odzyskiwał swoją godność za cenę, której sam Kaczyński nigdy nie musiał płacić, bo w aż tak ryzykowne sytuacje nigdy się nie pakował. Jednak mimo całej tej wiedzy Kaczyński przyssał się wówczas do Wałęsy, bo go przecież środowisko Mazowieckiego „nie doceniło” i „nie nagrodziło wystarczająco za jego zasługi”. Zrobił przy boku „Bolka” swoją pierwszą i kluczową dla jego dzisiejszej pozycji polityczną karierę. A w 1993 uderzył w „Bolka” swoim „marszem na Belweder” i „paleniem kukły” nie z powodu przeszłości, ale znów – z cynizmu. Jak wspominał wielokrotnie Ludwik Dorn, na posiedzeniu władz Porozumienia Centrum Kaczyński powiedział wówczas, że w Wałęsę musi uderzyć nie przeciw „Bolkowi”, ale przeciw Olszewskiemu i Macierewiczowi, którzy mu pod sztandarem lustracji zabierają partię i głosy prawicy. Musi ukraść im lustracyjny sztandar. I ukradł. A że się bracia Karnowscy przy tej okazji „uformowali” (udział w marszu na Belweder to z powodów wiekowych był ich pierwszy i ostatni „bohaterski czyn”, do tej pory ten swój czyn wspominają) to już dla Kaczyńskiego dodatkowa „wziątka”.

Kaczyński lustracji używa do rządzenia, na zimno, jak wszystkiego innego, bo jest absolutnym politycznym cynikiem.

Wcześniej Kaczyński zaakceptował kandydaturę Andrzeja Olechowskiego jako jedynego kompetentnego ministra w kontrolowanym przez siebie politycznie rządzie Olszewskiego, mimo że wiedział o współpracy Olechowskiego z wywiadem PRL. Wiedział też wszystko o „problemach lustracyjnych” Zyty Gilowskiej, a jednak jej bronił przed swoimi fanatykami, bo była dla niego cennym nabytkiem z Platformy i służyła mu całkowicie lojalnie.

Kaczyński lustracji używa do rządzenia, na zimno, jak wszystkiego innego, bo jest absolutnym politycznym cynikiem. Po co jednak dzisiaj Kaczyńskiemu i PiS-owi igrzyska? Igrzyska są rządzącym potrzebne zawsze wówczas, kiedy kłopoty są z chlebem. Ale przecież „gospodarka III RP, państwa w ruinie” wciąż jest rozpędzona, a „niemiecka i wroga Polsce Unia Europejska” ciągle „daje kasę”. Polscy przedsiębiorcy też produkują i eksportują w niezmienionym tempie, jeszcze ich nowe podatki i nowe kontrole nie dopadły. To wszystko prawda, jednak z każdym dniem pojawiają się kolejne przykłady kompletnej indolencji nowej władzy w obszarze ekonomicznym, społecznym, a także codziennego zarządzania państwem. Błaszczak na czele MSW, nie wiedzący kogo powołuje na szefa policji, a czystkę w podległych mu służbach wykonujący z subtelnością pijanego drwala w parku narodowym (albo ministra Jana Szyszko w Puszczy Białowieskiej). Ministerstwo Rozwoju, Ministerstwo Finansów i kancelaria Prezydenta Dudy kłócące się między sobą, kto ma wziąć odpowiedzialność za zjedzenie żaby „kredytów frankowych”. I szerzej, za całą fikcję kosztownego przekładania pieniędzy z jednej do drugiej kieszeni Polaków nazywaną przez PiS „realizacją obietnic socjalnych”.

W tej sytuacji igrzyska stały się Kaczyńskiemu niezbędnie potrzebne, a wdowa po generale Kiszczaku faktycznie dostarczyła mu najjaśniejszej i najbardziej ogłuszającej racy.

/Źródło: Newsweek/

Kontakt



Zuletzt bearbeitet 10.10.2013 13.50
Linki