Zgłaszam się po nieplanowanej, ale wynikającej z konieczności przerwie. Tak się dzieje i nie ma się co tłumaczyć, tym bardziej, że prace społeczne czasami muszą przegrać z pracami zarobkowymi.
Same dni świąteczne, Zmarłych, Zaduszki, jak zwykle obleczone w zapach wosku i mgławice świateł zniczy, zwłaszcza po południu, wieczorem, kiedy cmentarze intymnieją. W dzień świąteczny nekropolie są jak targowiska próżności, sopocki „Monciak”, na które ludzie biorą także psy kieszonkowe na smyczkach-nitkach albo noszą je na rękach. Rosną ilości urn w kolumbariach, przestało już w miastach księżom ciała spopielanie przeszkadzać, jakoś się z prawem wewnątrzkościelnym dogadali, jeśli ktoś księdza sobie przy pochówku życzy to ksiądz jest. Od razu przypomina mi się smutnośmieszna historia urny w reklamówce z Biedronki, noszona przez wdowę, bo się z mężem, już takim cichym, idealnym nie chciała rozstać, przywoływana przez Magdę Marszałkowską w jej sztuce „Cicha noc”.
Ten okres to piękne wydanie książki-cmentarnego przewodnika po najstarszym opolskim cmentarzu przy ul. Wrocławskiej, spacery szlakami różnymi, np. pod wezwaniem gospod przedwojennych, z których najwykwintniejsza, z pierwszym w regionie torem do kręgli, stołami bilardowymi i innymi miejscami radości, w pobliżu najstarszego przedwojennego polskiego (!) Banku Rolników w mieście, w sąsiedztwie kościoła, dziś jest siedzibą Kurii Diecezjalnej, a kościół stał się Katedrą. Ciekawe, czy purpuraci o poprzednim wcieleniu budynku wiedzą. Albo modernizm opolski, szlak trzygodzinny, arcyciekawy, wskazujący na dawne bogactwo inwestorów i dobry smak architektów, czego o niektórych dzisiejszych rzec nie można – boli wyjątkowej szpetoty obiekt PZU przy ul. Ozimskiej, lata po przełomie ‘89. A i prasa międzywojenna, pozostając w wątku szynków – winszowała jubilatce 70-letniej, „bufetowej mamie”, która dawała na kredyt trunki, a potrzebujący ją kochali za to, o wiele mniej zaś – ich żony i rodziny. Dziś podobne powinszowania nie do pomyślenia w prasie. Aktualnie w dawnej gospodzie mieści się Muzeum Śląska Opolskiego, z ekspozycją Jana Cybisa. Pijakiem będąc można było być ogłoszonym w gazetach, jeśli się otrzymało skierowanie na przymusowe leczenie, ale też w przypadku wyleczenia z picia alkoholu – informacja o nawróceniu na dobrą drogę także się w gazetach codziennych pojawiała. Dziś raczej te pierwsze chętnie się publikuje, te drugie – częściej przemilcza.
Zbliża się wrocławski Festiwal Oper Współczesnych, z operą np. Leszka Możdżera „Immanuel Kant”, wciąż można kupić znakomite miejsca, bo zainteresowanie słabe, ale podobnie jak np. Filharmonia Opolska instytucje te nie starają się i nie doceniają wsparcia medialnego, nie dbają, nie chcą, żal im kilku biletów dla dziennikarki, co z Warszawy jedzie i może w radiu opowiedzieć o tym wydarzeniu, czy dla dziennikarzy niewysokonakładowych tytułów ogólnopolskiej prasy czy portali. Szkoda pracy i naszych pieniędzy z podatków, jeśli pracownicy niejako przez nas opłacani czują „władzę biletową”, a nie pokorę wobec pracy zespołów, by jak najszerzej o nich mówić. Cóż, małość wróciła.
Nie chcę mówić o 11 listopada, bo mi przykro, wstyd, że wystaraliśmy się przez dwa lata o utrwalenie i wzmocnienie wizerunku rasistów, antysemitów, prawicowej bezkarnej ekstremy, choć to nie MY wszyscy. Ale wrzask, kopanie bezbronnych, podkute buty i zamaskowane oblicza są w Polsce coraz bardziej bezkarne, a minister Błaszczak jest dumny z przebiegu marszu, marginalizuje jego charakter, rozwadnia jak i inni politycy: Polacy, nic się nie stało! Hasło „wsiadaj qrwo” 11 listopada zamienia się dzień później w „wsiadaj Kulson” i w radosne prześmiechy policjantów, którzy przedstawiają kolegę Kulsona. Boki zrywać!
Oglądam właśnie trzechsetny (od dobrych kilku tygodni) film fabularny, kwalifikując go do jednego z filmowych festiwali – polscy twórcy offowi i studenci widzą to staczanie się szacunku dla człowieka; jest wiele agresji, łamania praw kobiet, braku szacunku dla prawa – atmosfera jak z Kafki. To nie bierze się znikąd.
Z czego się cieszyć? Wymieniłam kilka maili z panem Tomaszem Jastrunem, wniosek – komercja pożera wszystko. Zostaje rechot. A tak chciałam napisać o Januszu Szuberze, znakomitym, choć bardziej w świecie znanym poecie z Sanoka (tłumaczony na 12 języków), na którego świętowanie 70 urodzin wybieram się, mam zgodę Poety na wywiad, ale … na razie nie mam szacownego miejsca, by go opublikować… Polecam przy okazji wiersze, które sam czyta, z muzyką młodych muzyków z Podkarpacia, Łukasza Sabata i Wojtka Inglota… Życzenia składajmy 10 grudnia.
Śp. Piotr Szczęsny, tzw. „szary człowiek”, który dokonał samospalenia, pożegnaliśmy go, z rozdarciem, smutkiem, zastygnięciem w szoku, przy cmentarzach 1 i 2 listopada zawisły klepsydry upamiętniające „Szarego Człowieka”. Ta płomienna „szarość” bije w oczy.
Tyle z Polski. Jestem tu od czterech tygodni, za tydzień znów wyjeżdżam. Dla higieny.
Co rusz słyszę „chętnie bym stąd zwiał/wyjechał/spierdalał”. Nie ma się z czego cieszyć. Wolę posłuchać 102 letniego Abramka, Henryka Prajsa z Góry Kalwarii, ostatniego, jedynego Żyda, który przetrwał Holocaust i wrócił „po nieszczęściu”, polskiego kawalerzystę, żołnierza. Może to patyna wspomnień, ale i ksiądz w szkole nie dzielił dzieci na „żydków” i katolików, przeciwnie, mlekiem obdzielał równo matki żydowskie i polskie; wyjątkowy komendant policji oficjalnie chronił obywateli żydowskich przed narodowcami, uczył jak i czym legalnie mogą się bronić, czym zniechęcił bandy narodowców. „Wszystkich pamiętam, jak ja ich lubiłem, jak oni mnie lubili…”
Komu to przeszkadzało, wiemy, a komu to przeszkadza dziś?
Beata Dżon Ozimek