Zuletzt bearbeitet 31.03.2015 11.00


Zuletzt bearbeitet 09.10.2014 00.44
Nagroda Literacka NIKE dla Karola Modzelewskiego

 

 

 

 

 

Są książki, których waga jest większa i mniejsza

– wygrała ta naprawdę ważna. To wspaniała

 wiadomość, zwłaszcza że tegorocznej NIKE

towarzyszyła aura skandalu.

 

 „Wygra ten, kto jest najlepszy, albo ten, kto ma największe długi” – napisał na stronie swojego zespołu Marcin Świetlicki, który odmówił uczestniczenia w tym konkursie, a mimo to znalazł się w nominowanej siódemce.

Jury podjęło decyzję najlepszą z możliwych. Są książki, których waga jest większa i mniejsza – wygrała ta naprawdę ważna. „Zajeździmy kobyłę historii” (Wydawnictwo Iskry), autobiografia historyka, profesora Karola Modzelewskiego, bohatera opozycji demokratycznej, otrzymała już między innymi Nagrodę Historyczną POLITYKI i bez wątpienia była jedną z najważniejszych, a może najważniejszą książką ubiegłego roku.

Nagroda NIKE, choć często przyznawana powieściom, nie jest nagrodą dla najlepszej powieści – wszak otrzymała ją choćby Joanna Olczak-Ronikier za sagę rodzinną „W ogrodzie pamięci” czy Marek Bieńczyk za eseje. Książka Karola Modzelewskiego jest spowiedzią rewolucjonisty, fascynująco napisaną lekcją historii Polski, opowieścią jednego z autorów przełomu 1989 roku.

Ale nie tylko. To też osobisty gorzki rachunek sumienia, bo – jak przyznaje – popełnialiśmy błędy, a rewolucje się nie udają. Pisze o konsekwencjach, wsłuchuje się w głos zdesperowanych ofiar transformacji. „Należę do pokolenia i środowiska, które nie może się wyprzeć odpowiedzialności za obecny kształt Rzeczpospolitej”.

Nagroda jest więc jednocześnie za książkę, ale i za postawę, i za wierność ideałom. Modzelewski, który spędził 8 lat w więzieniu, nigdy nie pozwalał sobie na nienawiść, starał się rozumieć swoich wrogów. Pierwszą lekcję polityczną otrzymał w dzieciństwie, w Rosji, kiedy patrzył, jak dzieci rzucały kamieniami w niemieckich jeńców i nie wiedział, co robić, bo mama uczyła go, że nie wolno bić słabszych. Zapamiętał tę scenę na całe życie i starał się po prostu stawać po stronie słabszych. Brawa dla jury za ten werdykt.

*****

Za wolność siedział w więzieniu, równości pożąda tak, że niczego się nie dorobił, a braterstwa wciąż szuka. Ten moskwianin z urodzenia, a wrocławianin z miłości do miasta jest jedną z najciekawszych postaci peerelowskiej opozycji. Prof. Karol Modzelewski ceni nade wszystko ideały rewolucji francuskiej, pasjonuje go średniowiecze, a poza tym wciąż wierzy w ludzi.

Wrocław może się szczycić takim obywatelem: rosyjski chłopiec urodzony w Moskwie w apogeum stalinowskiego terroru (dziadek i ojciec trafili do łagru), wychowany w wielkoruskiej propagandzie, dorastający po wojnie w domu ministra spraw zagranicznych PRL Zygmunta Modzelewskiego został polskim patriotą, rewolucjonistą, jednym z ojców "Solidarności".

To on stworzył całe nazewnictwo związkowe, jak pisze w wydanej właśnie przez Iskry autobiografii: "Miałem wiele podziwu dla hiszpańskich Komisji Robotniczych i na ich wzór zaproponowałem, żeby zarząd organizacji związkowej w przedsiębiorstwie nazywał się Komisją Zakładową, instancja regionalna - Komisją Regionu, a zarząd ogólnopolski - Komisją Krajową".

A potem skutecznie wywalczył w Gdańsku (który chciał rejestrować osobny związek, odrębny wobec innych regionów), żeby ta Komisja Krajowa jednak powstała, żeby został zarejestrowany jeden Niezależny Samorządny Związek Zawodowy "Solidarność" (gdy oponenci krzyczeli na sali "Gdzie był Wrocław, gdy Wybrzeże strajkowało?", odpowiadał, że poparł Wybrzeże strajkiem generalnym, i że Wybrzeże popełni samobójstwo, odcinając się od reszty Polski).

- Wcale nie jest prawdą, że całe życie chciałem być rewolucjonistą. Całe życie to ja chciałem być historykiem. Tylko, kurczę, ciągle coś się działo, że człowiek musiał się angażować. Jacek Kuroń mówił o mnie, że jestem politykiem niedzielnym. Że tylko w niedzielę w ten samochód wsiadam - stwierdził prof. Karol Modzelewski w wywiadzie dla "Gazety".

I Kuroń, i Modzelewski przesadzili. Modzelewski wsiadał do samochodu w świątek - piątek, co zapewniło mu 8,5 roku za kratkami. I historykiem też zdążył zostać, uznanym mediewistą z tytułem profesorskim, wiceprezesem Polskiej Akademii Nauk.

Pierwszy raz poszedł siedzieć w 1965 roku, razem z Jackiem Kuroniem, za "List otwarty do Partii", krytykujący linię polityczną PZPR: 3,5 roku za utopię w 14 egzemplarzach maszynopisu plus trzy ręcznie przepisane, z czego bezpieka dorwała od razu pięć.

 "Zostałem wychowany w przekonaniu, że więzienie nobilituje. Mury i kraty były ważnymi dekoracjami, a kajdanki ważnymi rekwizytami w teatrzyku mojej młodzieńczej wyobraźni (...) Wiedziałem o zawziętym (i w końcu zwycięskim) oporze mojego ojca wobec tortur NKWD na Łubiance. Autorytetem był dla mnie także Witold Leder, który nie dał się złamać mimo sześciu tygodni bez chwili snu w piwnicach Informacji Wojskowej na Chałubińskiego i nie stracił ani życiowego optymizmu, ani poczucia humoru".

 Modzelewski też nie. Siedział m.in. w Barczewie i w Wołowie, legendarnej katowni z izolatkami (rok w pojedynczej celi), a opisując lata odsiadki, wspomina, że izolacja miała swoje dobre strony: cotygodniowa kąpiel odbywała się w samotności, więc więzień Modzelewski miał 14 pryszniców tylko dla siebie.

 Zamknięty w stanie wojenny dostał propozycję wyjścia na wolność (wynegocjowaną z władzami najpierw przez prymasa, a potem przedstawiciela ONZ): miał tylko zrezygnować z działalności opozycyjnej i wyjechać na stypendium naukowe na Lazurowe Wybrzeże. Gen. Kiszczak miałby spokój, Modzelewski też.

Nie zgodził się. Na pytanie dziennikarza "Gazety" Grzegorza Sroczyńskiego: dlaczego, odpowiedział: - Mógłbym pieprzyć coś o wzniosłych sprawach. A tak naprawdę ta emocja jest dość prosta: "Nie dam chujom satysfakcji!".

Jako nastolatek wstydził się wszystkiego, co wydawało mu się przywilejem materialnym. - Mogłem to porównać ze standardem życia moich kolegów szkolnych. Po pierwsze, była willa na Wawelskiej 14. Dziewięć pokoi! Od 1949 do 54 roku w niej mieszkaliśmy, wstydziłem się jej jak cholera. Było nas trzech bardzo bliskich przyjaciół zetempowców. Tadek Gulik, Jędrek Krzywicki - syn pisarki Ireny Krzywickiej - oraz ja, syn ministra spraw zagranicznych PRL Zygmunta Modzelewskiego. Ojciec Tadka pochodził ze wsi, mieszkali w maleńkim domku fińskim na Polu Mokotowskim i trzymali kozę. No i Tadek Gulik w pewnym momencie postanowił się zbuntować i napisał poemat wierszem, który się zaczynał tak: »Od dzisiaj nie mam nic wspólnego z wami, nie chcę się zadawać z kapitalistami «”.

Przyjaciele wyjechali w 1962 roku do Francji, dziś są francuskimi profesorami na emeryturze. Modzelewski w autobiografii pisze: "Tadek był konsultantem wielkich koncertów produkujących kosmetyki i zarabiał bardzo dobrze. Dziś ma w Bure sur Yvette piękny dom z dużym ogrodem, jak przystało na zamożnego bourgeois. Od dawna nie pytałem go, co myśli o równości".

Więzień Modzelewski w PRL niczego dorobić się nie mógł (choć w zakładach karnych pracował ciężko fizycznie), historyk Modzelewski też prządł cienko. W wolnej Polsce, już jako profesor i senator, dostał od sanitariusza w szpitalu radę, jak ma zarobić na wygodne życie: "Idzie pan do banku po jednej stronie ulicy, ale koniecznie proszę wybrać bank państwowy, siada pan w gabinecie dyrektora i mówi, że nazywa się Modzelewski. Senator Modzelewski. I że pan za wolną Polskę osiem lat siedział, a teraz chce pożyczyć 20 milionów na 3 proc. Ten dyrektor może panu dać taki kredyt, nic mu nie zabrania. Pan to bierze i niesie do prywatnego banku po drugiej stronie ulicy na 30 proc. Po roku pan wraca, podejmuje pieniądze, oddaje pożyczoną kwotę do banku państwowego, a różnicę wkłada do kieszeni. I już ma pan pieniądze na rozruch".

- Zadumałem się, zajęło mi to dłuższą chwilę, w końcu mu mówię: "No ale to znaczy, że okradłem bank".

Ale przyznaje, że miał wówczas marzenia konsumpcyjne: podobał mu się fiat cinquecento, bo miał taki fajny, ścięty tył. Nie kupił.

Jako student został skierowany do obowiązkowej pracy w PGR, dzięki praktykom robotniczym socjalistyczna inteligencja miała poznać życie klasy robotniczej, czyli przodującej siły narodu. Życie okazało się więcej niż ciężkie, wszyscy chodzili głodni, nie było nawet mleka do kawy zbożowej, chociaż w oborze po udoju stały pełne bańki, czekając na transport. Czasem tak długo, aż skwaśniały.

 Po protestach studentów posiłki wydawane w stołówce dla nich i robotników trochę się poprawiły. Byli z tego dumni, dopóki wychudzony robotnik z brakami w uzębieniu nie zaczął im robić wyrzutów. Bo przez studenckie fanaberie jadł wprawdzie przez kilka dni frykasy w postaci kawałka mięsa na obiad lub kubka mleka wieczorem, ale potrącano mu za to z pensji nie 8 zł, a 9,20. "Żadne teorie nie mogły na nas zrobić większego wrażenia niż ten wyrzut. Czytaliśmy "Kapitał" Marksa i wiedzieliśmy, że poziom płacy robotniczej w kapitalizmie jest wyznaczony przez minimum egzystencji. Robotnicy Państwowych Gospodarstw Rolnych w naszym socjalistycznym państwie żyli znacznie poniżej tego minimum".

 Najbardziej bolesne części jego autobiografii to nie są kolejne śledztwa, wyroki i więzienia, tylko rozliczenie ze zwycięstwem, czyli przemianami Polski po 1989 roku. - Wpajano rodzącej się klasie średniej, że biedni i bezrobotni są sami sobie winni. Że przecież wystarczy wykazać się inicjatywą, otworzyć small business. Najbardziej mnie wściekało, gdy tego typu mądre rady wygłaszano wobec ludzi porzuconych w blokach przy dawnych pegeerach. Albo wobec zwolnionych szwaczek w Łodzi - mówił Grzegorzowi Sroczyńskiemu.

Uważa, że z triady "wolność, równość, braterstwo" wyszła nam tylko wolność. Ale za naprawianie świata już się nie chce zabierać, to robota dla młodszych. On się zajmie historią.

* Cytaty pochodzą z autobiografii Karola Modzelewskiego "Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca", Iskry 2013, oraz z wywiadu w "Gazecie Wyborczej" (wydanie z dnia 14.09.2013)

** Karol Modzelewski Honorowym Obywatelem?

 Już trzy lata temu Ośrodek Myśli Społecznej im. F. Lassalle'a oraz Krytyka Polityczna wystąpiły do prezydenta Wrocławia oraz przewodniczącego rady miejskiej z wnioskiem o przyznanie tytułu Honorowego Obywatela Wrocławia prof. Karolowi Modzelewskiemu. "Karol Modzelewski był zawsze tam, gdzie toczyła się walka o wolność i prawa człowieka: uczestniczył w wydarzeniach Października '56, Marca '68 i Sierpnia '80. Za swoje zaangażowanie płacił dotkliwymi represjami i latami więzienia (był najdłużej więzionym opozycjonistą). Zawsze był wrażliwy na niesprawiedliwość i ludzką krzywdę. Zawsze też podkreślał i podkreśla do dziś swoją więź ze stolicą Dolnego Śląska. Nadszedł czas, aby Wrocław uhonorował tę wybitną Postać".

 Nie zrobiono tego do tej pory, ale autorzy wniosku nie zamierzają zrezygnować. Wrocław mógł zapomnieć o Modzelewskim, wrocławianie nie zapomnieli.

/źródło: POLITYKA/

Kontakt



Zuletzt bearbeitet 10.10.2013 13.50
Linki