Zuletzt bearbeitet 31.03.2015 11.00


Zuletzt bearbeitet 13.08.2014 13.08
Wiersze poetów na emigracji

Joanna Janda

 

bliżej nieba



polskie pinie

mają bliżej do nieba

klęcząc pokornie

przed Czarną Madonną

z orszakiem aniołów

co jak korne motyle

obsiadły ramę obrazu

pozłótką słońca

znaczoną


polskie sosny

wiekiem pokrzywione

wiatrem na wskroś przewiane

pochylają troską brzemienne głowy

łkają pieśnią


niedoli staruszki

w dziurawych śniegowcach


płaczu dziecka z sińcem (od)niechcenia

na rączce odepchniętej przez matkę


kobiety rzuconej na beton niechęci

wybranego wczoraj kochanka

 

bratki


pytają

dlaczego

jak mogła

tak po prostu

bez obaw z balkonu

dwanaście pięter w dół


a ona

z bukiecikiem bratków w dłoni

w sukience z dekoltem głęboko wyciętym

włosy z warkoczy wiatrowi oddała

niech pieści podmuchem

i tak od trzydziestu już lat

o północy w śnie mrocznym spadała


dzisiaj

spadając

trafiła na beton

 

Z cyklu „Cytaty“

Horacy - favete linguis (milczcie w skupieniu)


zewsząd spadają

słowa słowa słowa –

pióro

zaschnięte

w kałamarzu

niezrodzonej

myśli

 

spacer


spotkałam dzisiaj miłość

aleją parkową szła

przez ogród botaniczny

(ten w Schönbrunnie, sam wiesz…)


pomału

ostrożnie szła

omijając wyboje kałuże

kamienie i pył


za rękę trzymała go mocno

oplatała palcami

zdobionymi w pierścienie

z artretycznych zmian


on (narzeczony)

bezbarwnym spojrzeniem

odgarniał z jej włosów

natrętny wiatr


spotkałam dzisiaj miłość

aleją parkową szła

przez ogród botaniczny

jak w przysiędze –

do kresu dnia

 

impresja


w pustej ramie

po obrazie

usuniętym starannie

przez dawne

przeżyte już

teraz nieważne


w smudze kurzu

osiadłej przed laty

na pozłótce

jak słodka śmietanka

nim zaschnie

w skorupę kożucha


w zawisłej

w prawym górnym rogu

szarej nitce

płótna z blejtramu

o treści wtedy

w zapisie

bardzo ważnej


w pustej ramie

eteryczna akwarela

wyobraźni

 

tafta


tak

można

przeżywać

powroty długą

ulicą Niechcianą


do zimnych pokoi

z piecem wygasłych wspomnień

poduszek o zapachu zwietrzałej lawendy

prześcieradeł zaplątanych w jeden sen


(po)rannej filiżanki kawy

pękniętego na dwoje półmiska

literatki schłodzonych łez


snującej welonem

z tafty bezsennej

nocy wyczekiwania

na dzień

 

brylant

kropla przejrzystości
w szlifie klasycznym uwięziona
zmrużeniem obolałych oczu

 

życie


papierowa zabawka

licha jak skrzydło ważki

dwa kolory dwa światy

piekło niebo

 

rozterka


ilu nas

z grona

pozostało

pod lipową koroną

(na Powązkach, Salwatorze, Père-Lachaise)


z tubą dyplomu pod pachą

w koronie z lauru uznania

u kresu wędrówki

przez życie


na ścieżce trawiastej

pomiędzy willami

z marmuru piaskowca granitu

stoimy


niezdecydowani –

dać się skremować

zakopać

zacementować

z tabliczką mosiężną

memento mori


czy po prostu

w pamięci najbliższych

pozostać na

zawsze?

 

motyl nocny


na chwilę wytchnienia

w buroszarym bolerku z brokatu

złotą nitką słoneczną cerowanym

parną nocą lipcową zmęczona

na białej desce parapetu okiennego

usiadła


światłem latarni o zmierzchu nęcona

przez muszki (te co tylko na jeden numer są chętne)

osaczona

zabrzęczona

za róg przegnana (w rewir tanich wiatrów)

kominowym dymem oszołomiona

trachea atriplicis

inaczej –

ćma

 

___________________________________________________________________

Wojciech Jarosław Pawłowski

 

ELEGIA

na narodziny

flauta

żagle parcieją

w słońcu

w bezczynności

sjesty

cieni na ścianie

straceń

trzask płócien

na rejach

ramion matki

sprawiającej karpia

oko rybie

pęcherz

pęka

pod naporem

dziecięcej stopy

 

WZGÓRZA EUROPY


życie miasta wyznacza samotność

minuty dni lata samotności

cała wieczność

w dworcowej kawiarni

nazwanej imieniem dziewczyny

której już nie pamiętam

odpoczywam po dniu

kelnerki roznoszą kawę

od stolika do stolika

chłopcy i dziewczęta

których profesji nie umiem określić

handlarze domokrążcy

oferują wszystko to

czego nie potrzebuję

nie chcę

bezdomni jedzą czerstwy chleb

a ci którzy jutro umrą

chcąc konać godnie

dziękują za grosze litości

w prośbach spisanych

na skrawkach tektury


na wzgórzach europy samotni ludzie

wśród domów ulic samochodów

milczących telefonów

młode kobiety o starych spojrzeniach

rozmawiają z telewizorami


nikt nie jest skłonny do rozmów o niczym

interesy interesiki

duże i małe świństewka

jak splunięcie

na marmurowe klepisko centralnego dworca

skąd wylewa się morze samotności

w kolejowych wagonach

odpływ i przypływ

jednostajnie

wyznaczony rytmem rozkładu jazdy


ocean pełen śniętych ryb

znów czerwony śnieg pokrywa trawy wzgórz

piaski plaż

na których chłopcy nie bawią się w wojnę

czyszcząc bagnety i karabiny

jutro nowe flagi zatkną na miedzach

pól zdobytych

w dolinach serbii lub bośni

pomiędzy wzgórzami

o nazwach złożonych z cyfr sztabowych map

nowe groby powiększą cmentarze


umierają

umieramy

śmierć dopełnia samotność

teraz nikt nie rozpacza nad zmarłymi

wszak żyjemy dziś

europo

europo

oniemiali poeci schodza w twe doliny

przerażeni człowieczeństwem


południe czerwone od śniegu

na zachodzie bez zmian

północ wiadomo zimna

a na wschodzie polska

i nie ma dokąd pójść


nie mówcie o mnie poeta

na wzgórzach grobów europy

po horyzont widać nieskończenie

jednoznacznie

prawdziwie

bez prawdy

bez was

beze mnie

całą europę

 

WSTYD


tak

można

przeżyć

wstyd

nie patrząc

w oczy

dziecka

mówiąc

jak ono

– nie ma mnie

ale

słowo

potwierdza

obecność

 

POLIPTYK SNU


I

czasem śnię

doskonałość

nocy

bez świtu


II

czasem śnię

doskonałość

poezji

bez słów


III

czasem śnię

doskonałość

snów

bez snu


IV

czasem śnię

doskonałość

życia

beze mnie

 

DZIEŃ URODZIN

pani jest dziś zmęczona i ja to rozumiem
wstała wcześnie ścierając resztę nocy z powiek
długo potem siedziała przed lustrem w zadumie
jakby nie umiała zrobić czegokolwiek

niedbałym gestem rozrzuciła włosy
ręką przebiegła po szyi i twarzy
zamknęła piersi dojrzałe jak kłosy
obrzmiałe ziarnem w dłoniach gospodarzy

nagle zalękniona jakby ktoś nadchodził
odszukała wzrokiem kalendarz na ścianie
i już pewna była – to jej dzień urodzin
a ja widziałem że to przemijanie

 

WIERSZ


tak

można

napisać

wiersz

dla was

słowa

udające

narodziny

życie

śmierć

poezja

jest

narodzinami

życiem

śmiercią

poety

jest

wiersz

 

ZIMA


mróz zamknął okno

za szybą

stanął krajobraz

 

NIE BĘDZIE PRZESTRZENI


nie będzie przestrzeni

czas ustalił granicę dnia

miłość dotarła do zdrady

prawda zmieniła się w ból


nie będzie przestrzeni

światło tłumią dawno wygasłe witraże

na polach bezdomne psy

skaczą sobie do gardeł


to już kres

ramy krępują obraz

na kolejny szczegół w tle

na słowo

na gest

poza tłem przeszłości


nie będzie przestrzeni

nowe życie walczy z pamięcią

o dziś i sens historii


zatem nie był to sen

w którym psy

ladacznice i demony

pojawiają się znikąd

w kurczącej się przestrzeni

 

GWIEZDNY PYŁ


ja już nie jestem z tego świata

który mi dano z pierwszym krzykiem w posag

abym spojrzeniem ogarniał go czułym

w wiecznej nostalgii pól wisły i błota


ja już nie jestem bo nigdy nie byłem

złączony z wami w ciężkich grudach ziemi

które spadają na pokoleń trumny

bom tylko pyłem unoszony nurtem

rzek i strumieni...


...i czasem tylko

w deszczu srebrnej krasie

wpadam do stawów spod skrzydeł anioła

i mącę lustra

i płoszę karasie...

 

MADONNA POKRZYWNA II


chciałbym cię spotkać

kiedyś tam

na polach Zieleniewa

idącą wśród pijanych zbóż

na nowin miedzach

które nie dzielą teraz tu

życia

na błoto

okruch nieba

ani nie łączą

słów i snów

w marzenia którym

wierzyć trzeba

by losu nie brać dzisiaj za

zbyt prostą rzeczywistość

rachunek zysków

czy też strat

bez uczuć nie przyniesie zysku


panno pokrzywna

chodząca polami

pośród zbóż pijanych

gdzie i my pijani

módl się za nami


chciałbym zobaczyć chociaż raz

pokrzywnej pani postać jasną

idącą wśród dojrzałych zbóż

do tych co dojrzewają w trudzie

błogosławiącą pękiem bzów

gdy oset stopy jej kaleczy

wszystkich nas trzeźwych

i bez złudzeń

że jej modlitwa nas wyleczy

nim bramy nieba nam zatrzasną


panno pokrzywna

chodząca polami

wśród zbóż dojrzałych

gdzie i my dojrzali

módl się za nami

abyśmy wytrwali

 

* * *


późnym popołudniem

na plaży

przechodzę za słońcem

na drugi

brzeg

 

SPOWIEDŹ – CONFESSION


opowiedz siebie

jak to jest

z letargu się wybudzić

czy jeden czuły ludzki gest

tak może zmieniać ludzi


czy jeden tylko uśmiech

dar

rozjaśnić oczy może

z wygasłych serc rozniecić żar

bez lęków co nie nowe


bez pytań tych na które dziś

nie zagrzmi głos sumienia

czy jest tu grzech

który ma iść

w następne pokolenia


opowiedz siebie

jak to jest

odpowiedz w prostych słowach

czy miłość

ludzki czuły gest

obrażać może boga...

 

***


zobaczyłem

w twoich oczach

siebie

jak łzę

 

___________________________________________________________________

Joanna Janda z domu Hospod urodziła się w Krakowie 3 kwietnia 1953 roku.

Od 30 lat mieszka w Wiedniu.

Debiutem literackim autorki są „Wspomnienia mojego ojca obrazami pamięci malowane“ (2006).

W roku 2008 ukazała się powieść Joanny Jandy o tematyce współczesnej „Kłamczucha“ (Wyd .Branta).

W październiku 2012 roku krakowska Miniatura wydała jej debiutancki tomik poezji „Wieczorny ratunek sumienia“. W roku 2013 nakładem tej samej oficyny wydawniczej ukazały się dwa kolejne zbiory wierszy poetki „Wyrok dla dwojga“ i „Prywatne nieba“.
Sylwetka i twórczość Joanny Jandy przestawiana była na stronach literackich polskiej, angielskiej i austriackiej prasy.

Jako jedna z tworzących na emigracji znalazła się w antologii poezji emigracyjnej „Piękni ludzie“ (IBIS Warszawa 2012) autorstwa Adama Siemieńczyka, w wydanej w roku 2013 w USA antologii „Contemporary Writers of Poland“ (tłumaczenie wierszy na język angielski - Graham Crawford), w wydanej przez Starostwo Słupskie antologii poezji „Zagraj skrzypeczku“ (2014), a także w XLII Almanachu ZLP "Krakowska Noc Poetów” (2014).

Jest tegoroczną laureatką „Złotych Sów Polonii“ (kategoria – literatura), przyznawanych przez redakcję pisma polonijnego "Jupiter", organu Klubu Inteligencji Polskiej w Austrii i Federacji Kongres Polonii w Austrii.

 

Wojciech Jarosław Pawłowski urodził się 9 kwietnia 1959 r. w Przedczu na Kujawach. W 2002 roku zamieszkał w Londynie.

Jako poeta debiutował wierszem Publiczna egzekucja w Magazynie Wileńskim. W roku 1993 opublikował swój pierwszy tomik poetycki Ja nie stąd w Nauczycielskim Klubie Literackim we Włocławku. W tym samym wydawnictwie opublikował siedem kolejnych zbiorków autorskich: Droga do tam (1994), Nie wszystko przemija (1995), Róże w ścieżkach pamięci (1996), Tobie naprzeciw wychodzę (1997), Czas upływa tęsknotami (2004), Drogowskazy (2004) i Myśli z oddali (2006). W lutym 2013 roku ukazała się kolejna książka, wydana przez krakowską Miniaturę Modlitwa o deszcz w wersji językowej polsko-angielskiej z tłumaczeniem Krzysztofa Zabłockiego.

W swoim dorobku posiada liczne publikacje prasowe w Polsce, Anglii, Austrii i na Litwie oraz udział w około trzydziestu antologiach i almanachach poetyckich, między innymi: Ci poeci, Twórcy Regionu, Antologia poezji wigilijnej, Dla ciebie, Cud, który trwa, Piękni ludzie (2012), Contemporary Writers of Poland (2013), Krakowska Noc Poetów (2014).

.Jest laureatem „Złotych Sów Polonii“ (kategoria literatura) za rok 2013, przyznawanych przez redakcję pisma polonijnego „Jupiter”, organu Klubu Inteligencji Polskiej w Austrii i Federacji Kongres Polonii w Austrii.

Kontakt



Zuletzt bearbeitet 10.10.2013 13.50
Linki